15 dni, czyli maksimum
Poczobut zwrócił uwagę, że istnieje różnica między dwoma zacytowanymi raportami milicyjnymi. Raport z 26 grudnia głosił, że nie przedstawił on podczas zatrzymania dokumentów świadczących, że jest korespondentem "Gazety Wyborczej", o czym nie było mowy w raporcie milicyjnym z 19 grudnia po zatrzymaniu. Według Poczobuta świadczy to o tym, że przerobiono późniejszy raport.
Po przerwie ogłoszony został wyrok - 15 dni aresztu, maksymalny możliwy. Podczas krótkiej rozprawy na sali obecni byli dziennikarze, przy czym sędzia nie pozwoliła na używanie żadnych urządzeń rejestrujących. Poczobut po rozprawie zapowiedział, że złoży apelację. Zaznaczył, że będzie mógł to zrobić jedynie z aresztu i że bardzo zależy mu na odwiedzinach adwokata. Wyraził obawy, czy będzie respektowane jego prawo do odwiedzin obrońcy.
Poczobut po raz trzeci
Piątkowa rozprawa była trzecim działaniem białoruskiego wymiaru sprawiedliwości wobec dziennikarza "Gazety Wyborczej" za jego rzekomy udział w demonstracji. Poczobut został zatrzymany bezpośrednio po demonstracji i był sądzony wraz z innymi zatrzymanymi wtedy ludźmi. Otrzymał karę grzywny i oceniał wówczas, że karę grzywny, a nie aresztu zawdzięcza temu, że jest dziennikarzem "Gazety Wyborczej". Później jednak prokuratura wniosła apelację w jego sprawie, zakończoną piątkowym wyrokiem.
Ponadto Poczobut był przesłuchiwany w KGB w Grodnie i upublicznił w internecie treść tej rozmowy i fakt, że pracownicy KGB kilkakrotnie go uderzyli. Opisał też dalszy ciąg tej sprawy - odmowę prokuratury wojskowej, która oddaliła jego skargę na funkcjonariuszy. W środę wywiad z nim opublikowało opozycyjne Radio Swaboda, które zwróciło uwagę, że przy fali przesłuchań w KGB Poczobut był jedną z niewielu osób, które otwarcie mówiły o przebiegu rozmowy, podając nazwiska funkcjonariuszy.
zew, PAP