Gdy 25 stycznia rozpoczęły się demonstracje antyprezydenckie na placu Tahrir, policja na próżno usiłowała je stłumić, używając pałek, gazu łzawiącego, gumowych kul, a nawet ostrej amunicji. Wojsko, obecne na ulicach Egiptu, nie opowiedziało się wtedy ani po stronie protestujących, ani policji. 28 stycznia policjanci znikli z ulic. Według szacunków ONZ, w antyprezydenckich protestach życie straciło ok. 300 ludzi.
W poniedziałek rano żołnierze otoczyli pozostających na placu Tahrir działaczy prodemokratycznych i nakazali im rozejście się, pod groźbą aresztowania. Reuters pisze, że egipscy generałowie, którzy odegrali ważną rolę w rewolcie przeciwko prezydentowi Mubarakowi, nie próbując jej stłumić, teraz potwierdzają swą kontrolę nad Egiptem i próbują przywrócić normalne życie i funkcjonowanie gospodarki.
Przywódcy ruchu prodemokratycznego ostrzegają, że Egipcjanie znów zaczną demonstrować, jeśli ich żądania radykalnych przemian nie zostaną spełnione. Na piątek zaplanowali wielki "marsz zwycięstwa", by uczcić rewolucję, ale też - jak pisze Reuters - być może po to, żeby przypomnieć sprawującemu władze wojsku o potędze ulicy.zew, ps, PAP