- Czy są środki konstytucyjne, by ludzie sprawiedliwie mogli wyrażać swoją wolę? - pytał. Ostrzegł również, że zwolennicy opozycji, zainspirowani wydarzeniami w Egipcie i w Tunezji, mogą wyjść na ulice.- Protesty? Niech spróbuje, bo to już czas, a wtedy dowie się, co to są protesty - powiedział dziennikarzom Museveni na swoim ranczo w Rwakitura.
Jak walczyć z armią?
W piątek po zakończeniu głosowań w każdej komisji wyborczej na oczach świadków kolejno wyjmowano karty do głosowania z urn i odczytywano nazwiska kandydatów zaznaczone przez wyborców. W centrum Kampali na głównym rynku Nakasero przed ogłoszeniem wyników głosowania zgromadziło się około tysiąca ludzi. Stojąca w grupie zwolenników Museveniego Estera powiedziała: - Ja głosowałam na naszego w kapeluszu. Nie boje się przeciwników prezydenta, armia poradzi sobie z demonstrantami. Patrick, zwolennik Besigye, na pytanie, czy będą demonstracje, odpowiedział: - Jeśli prezydent wygra, dla mnie to znaczy, że wybory są sfałszowane, ale nie będę demonstrował, bo jak tu walczyć z armią?.
W Kampali zaostrzono środki bezpieczeństwa. Na ulicach rozmieszczono setki policjantów i żołnierzy. Nad stolicą latają samoloty patrolowe. Atmosfera jest dość napięta. Podczas głosowania na terenie komisji wyborczych w całym kraju pod zarzutem rozbojów, zakłócania porządku i nielegalnego posiadania broni aresztowano 80 osób. Jedna osoba została śmiertelnie pobita, a dziennikarza lokalnej gazety poważnie postrzelono.
Krwawa historia
Historia Ugandy jest bogata w okrucieństwa. Od lat siedemdziesiątych krajem rządzili dyktatorzy Idi Amin i Milton Obote. W tym czasie brutalnie zamordowano ponad pół miliona ludzi. 67-letni obecnie Museveni doszedł do władzy w 1986 roku i szybko zaczął wprowadzać w kraju demokratyczne reformy. Odkrycie sporych pokładów ropy i gazu na zachodzie kraju polepszyło sytuację ekonomiczną ponad 34 mln obywateli.
W latach 1998-2003 kraj zaangażował się w krwawy konflikt zbrojny na terenie Demokratycznej Republiki Konga. Rząd DRK oskarżył Ugandę o działania zbrojne w bogatej w surowce prowincji Kiwu. Rząd ugandyjski obciążył winą władze Konga, zarzucając im, że nie potrafią rozbroić rebelianckich ugrupowań na terenie własnego kraju.
Jednym z nich jest Armia Boskiego Oporu (LRA), która od 1987 roku budzi postrach na północy Ugandy i w krajach sąsiadujących, przemocą wcielając do swoich oddziałów nieletnich. Przywódca armii Joseph Kony, który twierdzi, że chce rządzić Ugandą zgodnie z Dekalogiem, jest ścigany przez Międzynarodowy Trybunał Karny listem gończym za zbrodnie przeciwko ludzkości. Armia Bożego Oporu, która wymordowała dziesiątki tysięcy ludzi, a ponad 1,5 mln zmusiła do ucieczki, uważana jest za jedno z najskuteczniejszych i najgroźniejszych ugrupowań rebelianckich w Afryce. Do tej pory wojska ugandyjskie walczą z nią bezskutecznie.
zew, PAP