Rzecznik Departamentu Stanu P.J. Crowley dał do zrozumienia, że powściągliwość szefowej dyplomacji tłumaczy się ostrożnością w postępowaniu z Kadafim. Waszyngton obawia się, że mocniejsze oświadczenia mogłyby skłonić go do uwięzienia dyplomatów w Libii, jak to się stało z personelem ambasady amerykańskiej w Teheranie w czasie rewolucji islamskiej w Iranie w 1979 r. Crowley dodał, że rząd libijski obiecał administracji, iż będzie współpracował z nią w ewakuacji dyplomatów. W rozmowie z "Washington Post" wyraził jednak wątpliwość, czy władze w Trypolisie rzeczywiście współpracują z Waszyngtonem.
W USA słychać apele, by przywrócić sankcje wobec Libii, zniesione kilka lat temu, po tym gdy Kadafi wyrzekł się terroryzmu i broni masowego rażenia. Dyktator uczynił to po inwazji USA na Irak. Pojawiają się również obawy, że kryzys libijski będzie miał negatywne skutki gospodarcze. Od kilku dni rośnie cena ropy naftowej i w środę przekroczyła już 100 dolarów z baryłkę. Może się to przyczynić do wzrostu inflacji. W przeciwieństwie do Egiptu, który nie ma ropy naftowej, Libia należy do jej czołowych producentów w krajach arabskich. Jej zasoby szacuje się na 44 miliardy baryłek, co stanowi ponad 3 procent zasobów światowych.
PAP, arb