Podłogi w celach malowano farbą z acetonem, aresztowani musieli przebywać tam cały czas i wdychać opary - mówił Michalewicz. Dodał, że poddawano go też presji psychicznej. Kiedy nie dostawał listów od rodziny, otrzymał anonim z uwagami, że ma żonę i dzieci i "ma po co żyć". Michalewicz ocenił to jako faktyczne groźby. Wskazał, że adwokaci nie mogli się spotykać z aresztowanymi, w jego ocenie - właśnie po to, by aresztowani nie mogli opowiedzieć o tym, co się działo. Wyjaśnił, że jedyną możliwością, by wyszedł na wolność było podpisanie zgody na współpracę. - Zgodziłem się podpisać, ale dziś ogłosiłem, że nie byłem i nie będę (współpracownikiem), zdejmuję z siebie wszystkie zobowiązania - oznajmił. Jak powiedział, skierował list do prokuratury i do sprawozdawcy ONZ ds. tortur. Zapytany, co będzie po jego wystąpieniu, Michalewicz powiedział: - Prawdopodobnie będę znów w areszcie śledczym i będą ze mną robić rzeczy jeszcze straszniejsze. Jestem obywatelem tego kraju, nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać.
Michalewicz został zwolniony z aresztu 19 lutego. Zamieniono mu środek zapobiegawczy z aresztu na zobowiązanie do niewyjeżdżania z kraju. Tak jak pięciu innym kandydatom opozycji w wyborach prezydenckich 19 grudnia postawiono mu zarzuty o organizację i udział w masowych zamieszkach. Grozi za to do 15 lat pozbawienia wolności.
pap, ps