W niedzielę, pięć dni po niedawnym ataku, sudański MSZ wydał oświadczenie, w którym stwierdza, że uzyskał "niezbity dowód" na udział Izraela w ataku. Mają nim być szczątki rakiety typu powietrze-ziemia AGM-114 Hellfire. Takie rakiety są w wyposażeniu amerykańskich śmigłowców Appache, a tymi maszynami - jak stwierdza sudański MSZ - dysponuje w regionie jedynie Izrael.
Według sudańskiego MSZ, izraelski helikopter miał nadlecieć od strony Morza Czerwonego, zakłócając pracę sudańskiego systemu radarowego i leciał korytarzami powietrznymi używanymi przez samoloty korzystające z lotniska w Port Sudanie. Według Sztokholmskiego Międzynarodowego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), w ostatnich dwóch dekadach USA dostarczyły Izraelowi 930 rakiet Hellfire. Jak podaje SIPRI, poza Izraelem w regionie taką bronią dysponują jeszcze Zjednoczone Emiraty Arabskie.
Zdaniem władz w Chartumie, Izrael próbuje podważyć ich wysiłki na rzecz normalizacji stosunków z USA, które rozpoczęły proces zmierzający do usunięcia Sudanu z listy państw popierających terroryzm. Sudan uważa Izrael za swojego wroga. Ma bliskie stosunki z fundamentalistycznym palestyńskim Hamasem, ale zaprzecza, by udzielał mu bezpośredniego wsparcia. Wschodnia część Sudanu od dawna była jednak trasą przerzutu broni, która trafiała następnie przez egipski Półwysep Synaj i podziemne tunele do palestyńskiej Strefy Gazy, rządzonej przez Hamas. Obaj zabici w pobliżu Port Sudanu mężczyźni byli prawdopodobnie zamieszani w ten proceder.
zew, PAP