Kirgiskie siły bezpieczeństwa mogły być zamieszane w starcia etniczne, które wybuchły w czerwcu zeszłego roku na południu Kirgistanu - wynika z raportu niezależnej międzynarodowej komisji, badającej przyczyny krwawych zamieszek, w wyniku których zginęło 470 osób. Komisja powstała z inicjatywy państw skandynawskich i została upoważniona przez kirgiski rząd do zbadania przyczyn starć.
Według Komisji Śledczej ds. Kirgistanu, której przewodniczy były fiński deputowany Kimmo Kiljunen, niektóre ataki na obszary zamieszkane przez przedstawicieli mniejszości uzbeckiej w Oszu, mogłyby być traktowane jako "zbrodnie przeciw ludzkości", jeśli zostałyby udowodnione ponad wszelką wątpliwość w sądzie. "Jeśli wojsko byłoby odpowiednio przeszkolone i rozmieszczone, mogłoby zapobiec przemocy lub ją powstrzymać" - głosi raport. "Nieumiejętność ochrony sprzętu przed przejęciem go przez uczestników zamieszek stawia pytanie o współudział sił bezpieczeństwa w starciach" - ocenia komisja.
Z raportu wynika, że obecność "fachowo kierowanych" pojazdów opancerzonych, w których zdaniem komisji znajdowali się umundurowani żołnierze, jest oznaką tego, że wojsko było bezpośrednio zaangażowane w ataki. "Taka dyscyplina i porządek" nie charakteryzuje "działań spontanicznych tłumów" - piszą autorzy raportu.
Rząd Kirgistanu skrytykował raport nazywając go jednostronnym, a winą za zamieszki obarczył zwolenników byłego prezydenta Kurmanbeka Bakijewa odsuniętego od władzy w wyniku krwawych zajść w kwietniu 2010 r. oraz grupy przestępcze, walczące o kontrolę szlaków przemytu narkotyków. W czerwcu 2010 r. na południu Kirgistanu doszło do krwawych zamieszek między Kirgizami a przedstawicielami mniejszości uzbeckiej. W starciach zginęło 470 osób, a tysiące zostały bez dachu nad głową.PAP, arb