W Iraku stacjonuje obecnie ponad 45 tys. żołnierzy USA - 1200 spośród nich należy do połączonych oddziałów iracko-kurdyjsko-amerykańskich nadzorujących sporne terytoria. Jednak przywódca radykalnych irackich szyitów Muktada as-Sadr zagroził niedawno reaktywowaniem swej milicji, jeśli siły amerykańskie nie opuszczą kraju zgodnie z planowanym harmonogramem, czyli do końca 2011 roku.
Tymczasem Bagdad nie chce podjąć w najbliższym czasie decyzji w sprawie stacjonowania wojsk USA w Iraku, choć nalega na to Waszyngton. Całkowite wycofywanie amerykańskiego kontyngentu miało się rozpocząć tego lata, nie wiadomo jednak, czy do tego dojdzie. Biały Dom naciska na rząd w Bagdadzie, by zdecydował "w ciągu tygodni", czy amerykańskie oddziały mają pozostać w Iraku dłużej niż do końca 2011 roku.
Za pozostaniem Amerykanów opowiedział się szef irackich sił zbrojnych, generał Babakir Zebari, który powtarzał wielokrotnie, że armia jego kraju "nie będzie w stanie kontrolować Iraku do 2020 roku". Zebari już latem 2010 roku uznał, że zaplanowanie wycofania kontyngentu USA na koniec 2011 roku było zdecydowanie przedwczesne.
W samym Waszyngtonie rośnie też liczba ekspertów wojskowych, którzy opowiadają się za utrzymaniem w Iraku amerykańskich sił wojskowych. Pośród niepokojów i protestów, które przetaczają się przez Bliski Wschód, obecność oddziałów USA w Iraku może się okazać kluczowa dla zagwarantowania stabilności regionu i utrzymania na bezpieczną odległość Iranu oraz innych potencjalnych agresorów. Nikt jednak w Bagdadzie nie chce na razie podjąć decyzji o zatrzymaniu w kraju amerykańskich żołnierzy. Temat ten wywołuje tak sprzeczne reakcje, że - według źródeł "Washington Post" - "może stać się on przyczyną upadku całego rządu".
PAP, arb