Na pomeczowej konferencji prasowej Kanadyjka nie była zbyt rozmowna, a zbieżność nazwisk rodząca problemy językowe na turniejach skomentowała krótko: "już się przyzwyczaiłam, że tak się zdarza". Podobnie zrobiła Wozniacki, która w tie-breaku obroniła trzy setbole, a ze stanu 3-6 wygrała kolejne pięć piłek i mecz, po dwóch godzinach i pięciu minutach wyrównanej walki. - Cieszę się, że skończyło się na dwóch setach, bo w Wielkim Szlemie lepiej nie tracić sił w pierwszych rundach. Początek meczu miałam udany, ale później było już trochę gorzej. Na szczęście nie było trzeciego seta, bo tu mogło być różnie. Wiadomo, że najbardziej pasują mi korty twarde, a na ziemnych wiedzie mi się różnie. Na razie nie myślę, jakie mam szanse na zwycięstwo w Paryżu, choć na pewno chciałabym zdobyć pierwszy wielkoszlemowy tytuł"- powiedziała Wozniacki, która występuje z opaską uciskową na lewym biodrze. - To raczej prewencyjne działanie. W ubiegłym tygodniu w Brukseli trochę mi dokuczał mięsień, więc wolę się zabezpieczyć, żeby nie pogorszyć tego stanu. Jest w miarę wszystko w porządku kiedy gram, a kiedy nie to zupełnie jest ok - dodała.
Wozniacki jest fanką piłkarzy FC Liverpool, ale w sobotnim finale Ligi Mistrzów będzie kibicować drużynie FC Barcelona w starciu z Manchesterem United. Tego samego dnia rozegra mecz trzeciej rundy, w którym jej rywalką będzie Słowaczka Daniela Hantuchova, deblowa partnerka Agnieszki Radwańskiej (odpadły we wtorek w pierwszym meczu).
pap, ps