- Obwiniają i (premiera Michaiła) Miasnikowicza i (szefa banku centralnego Piotra) Prokopowicza, że siedzą jak mysz pod miotłą. Liczą, ile straciła nasza gospodarka w następstwie dewaluacji. Zarzucają nam, że będziemy szantażować Rosję - powiedział Łukaszenka. Zwrócił też uwagę na krytykę podwyżki płac w kraju pod koniec zeszłego roku.
Łukaszenka zaznaczył, że "najwięcej histerii pojawiło się w mediach rosyjskich". - Śledziłem i media zagraniczne u nas, które tutaj, dzięki administracji prezydenta, zaczęły dominować, a także media za granicą. Nie będę ich wymieniać, żeby nie dodawać im popularności, ale zróbcie wszystko, żeby tych mediów już na naszym terytorium nie było - powiedział Łukaszenka. - Nie chodzi o to, że chcemy im zamknąć usta, nie - podkreślam, uważnie je śledziłem i cały szum stamtąd się zaczął - oznajmił.
Łukaszenka zapowiedział też, że "nie będzie bandyckiej wyprzedaży kraju". - Niektórzy politycy z zagranicy zaczęli krzyczeć i ustawili się w kolejce - jutro Łukaszenka zacznie sprzedawać aktywa. Nawet zaczęli wymieniać sumy - 7,5 mld dolarów. Ani jednego z aktywów nie sprzedam za taką cenę - powiedział. Białoruś boryka się z kryzysem na rynku walutowym i wzrostem cen. W poniedziałek Bank Narodowy przeprowadził dewaluację białoruskiego rubla, obniżając jego kurs o ponad 50 procent. Władze w Mińsku starają się o ok. 3 mld dolarów kredytu od kierowanej przez Rosję Euroazjatyckiej Wspólnoty Gospodarczej (EaWG). Minister finansów Rosji Aleksiej Kudrin wskazywał w tym kontekście, że aby wykorzystać ten kredyt, Białoruś powinna przyciągnąć środki z prywatyzacji swoich przedsiębiorstw.
zew, PAP