Odpowiadając na pytania dotyczące wydarzeń w Walencji, na wschodzie kraju, wicepremier i minister spraw wewnętrznych Alfredo Perez Rubalcaba zapowiedział, że władze "nie pozwolą, aby na jakiejkolwiek demonstracji w Hiszpanii wystąpiła przemoc, a prawa obywateli były łamane". Podkreślił przy tym, że od początku protestów "oburzonych" policja "wykonuje swoją pracę bezbłędnie i zamiast stwarzać trudności, rozwiązuje je". Jednocześnie Rubalcaba zaznaczył, że "jeśli na ulicach dojdzie do przemocy, policja będzie działać" już nie "powściągliwie, lecz stanowczo".
Do starć w Walencji doszło przed siedzibą regionalnego parlamentu w Walencji, w którym trwało posiedzenie inauguracyjne nowych władz wyłonionych w wyborach regionalnych z 22 maja. "Oburzeni" protestowali, ponieważ ich zdaniem wśród członków parlamentu są osoby zamieszane w afery korupcyjne. Policja interweniowała, gdy młodzi ludzie próbowali przedrzeć się przez barierki. Dziennik "El Mundo" pisze, że niektórzy rzucali w policję butelkami i nożyczkami. Według gazety, rannych zostało wiele osób, w tym ośmiu policjantów. Zatrzymano pięciu uczestników protestu.
Dzień później deputowana z Walencji, Ana Botella, powiedziała, że ruch 15-M (od daty początku protestów) powinien odbudować swoją pozycję i starać się, by do ruchu społecznego, charakteryzującego się pokojową postawą, nie przyłączali się "radykałowie".
Od 15 maja tysiące Hiszpanów okupują główne place w największych hiszpańskich miastach, w tym madrycki Puerta del Sol. Uczestnicy demonstracji utworzyli na placach miasteczka namiotowe. Ruch "oburzonych" sam uważa się za obywatelski i apolityczny. Skupia przede wszystkim ludzi młodych, ale również emerytów, bezrobotnych czy niezadowolonych pracujących. Zwołany przez internetowe portale społecznościowe ruch szybko rozszerzył się przed wyborami lokalnymi, które odbyły się 22 maja.
PAP, arb