Biały Dom przedstawił Kongresowi ponad 30-stronicowy raport o interwencji w Libii, w którym argumentuje, że w istocie nie jest ona wojną, a więc nie wymaga akceptacji ustawodawców zgodnie ze wspomnianą ustawą. "Operacje amerykańskie nie pociągają za sobą walk albo aktywnej wymiany ognia z nieprzyjacielskimi siłami, ani też udziału amerykańskich wojsk lądowych" - czytamy w raporcie.
W operacji NATO - wynikającej z rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ, która upoważniła sojusz do ochrony ludności cywilnej w Libii przed atakami sił Kadafiego "wszelkimi niezbędnymi środkami" - uczestniczy tylko lotnictwo USA. W raporcie napisano, że akcja NATO przyniosła postępy w dążeniu do usunięcia od władzy Kadafiego. Przyznano jednocześnie, że udział amerykańskich sił powietrznych kosztuje budżet USA ponad 350 mln dolarów miesięcznie. Ustawodawcy argumentują, że Ameryki nie stać na takie wydatki w sytuacji wysokiego deficytu budżetowego. Zdaniem wielu z nich, USA nie ma wyraźnego interesu we wspieraniu rebeliantów w Libii, zwłaszcza gdy podejrzewa się, że są wśród nich islamscy ekstremiści.
Operacji w Libii sprzeciwiają się nie tylko zwykle bardziej pacyfistycznie nastawieni Demokraci. Dołączyło także do nich wielu Republikanów. Udział USA w operacji libijskiej skrytykowali także niemal wszyscy republikańscy kandydaci na prezydenta, którzy wystąpili w pierwszej debacie telewizyjnej w Rochester w stanie New Hampshire. Komentatorzy zwracają uwagę, że w Partii Republikańskiej następuje teraz stopniowy zwrot ku izolacjonizmowi - niechęci do zamorskich interwencji wojsk USA. Izba Reprezentantów może teoretycznie cofnąć finansowanie operacji libijskiej. W praktyce jednak zwykle nie dochodzi do zablokowania funduszy na wojnę.
PAP, arb