Impas – to słowo samo ciśnie się na usta, kiedy chcemy powiedzieć coś o aktualnej sytuacji w Libii. O impasie w konflikcie Kadafiego z rebeliantami można zresztą mówić już od kilku tygodni.
Sytuacja w Libii zeszła z czołówek gazet, ale to nie znaczy, że operacja została zakończona. Wręcz przeciwnie – okręty wojenne państw NATO niezmiennie patrolują strefę przygraniczną utrzymując morskie embargo, a samoloty bojowe dbają o nienaruszalność strefy zakazu lotów. Partyzanci utrzymują swoje pozycje, podobnie jak wojska rządowe. Jak długo można utrzymać takie status quo? Kadafi ma czas, bowiem wie, że – cytując klasyka – reżim się wyżywi.
O przełom w Libii jest niezwykle trudno, bo rebelianci są po prostu słabi. Dostawy broni, amunicji oraz pieniędzy na niewiele się zdają. Wielu z bojowników walczących z siłami Kadafiego nie radzi sobie dobrze z obsługą nowoczesnego uzbrojenia. Ich deklaracje, iż ofensywa na stołeczny Tripolis to kwestia dni, można włożyć między bajki. NATO popełniło najwyraźniej błąd oceniając determinację Kadafiego, siłę jego wojsk, poparcie społeczne jakim się cieszy, lojalność współpracowników, a także zaplecze finansowe. Jeśli wierzyć danym izraelskim, Kadafi ma do dyspozycji bilion dolarów (sic!). Taka suma umożliwiłaby mu finansowanie najemników przez wiele lat.
Jeśli nie przełom, to może chociaż kompromis? O ten także nie będzie łatwo. Rebelianci nie godzą się na pozostanie Kadafiego u władzy, a ten z kolei nie chce odchodzić. NATO nie ma odwagi, by zlikwidować dyktatora zdając sobie sprawę z krytyki, jaka wówczas spadłaby na Sojusz. To problem szczególnie duży dla francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozy`ego i brytyjskiego premiera Davida Camerona - obaj bowiem zadeklarowali prowadzenie operacji do momentu, gdy Kadafi zostanie pokonany. Rezygnacja z tego celu zostanie więc uznana za ich porażkę. Sytuacja jest patowa – sojusznicy nie mogą się ani ruszyć z ofensywą, ani tym bardziej się wycofać.
Wojska koalicji nie mają takiego luksusu jak Kadafi – czas działa bowiem na ich niekorzyść w sposób wyjątkowo bolesny. Dla nich każdy upływający tydzień to olbrzymie koszty, szacowane na co najmniej 35 milionów dolarów dziennie. Co gorsza, w połowie czerwca amerykańska Izba Reprezentantów opowiedziała się przeciw dofinansowaniu europejskich sojuszników, którym zaczyna brakować amunicji na kontynuowanie operacji. Brytyjscy oficerowie już przyznają, że morale żołnierzy jest niskie, a załogi myśliwców są zmęczone. Admirał Mark Stanhope wyznał bez ogródek, co jest rzeczą niesłychaną w przypadku oficera w aktywnej służbie, że brytyjska marynarka wojenna może uczestniczyć w libijskiej operacji jeszcze tylko nieco ponad dwa miesiące. A może być jeszcze gorzej, bowiem Republikanie naciskają na prezydenta Obamę, by ten przedstawił jasne cele libijskie operacji i strategię wyjścia. Jeśli tego nie zrobi Partia Republikańska może wykorzystać swoją parlamentarną przewagę do wstrzymania misji. A Kadafi czeka…
O przełom w Libii jest niezwykle trudno, bo rebelianci są po prostu słabi. Dostawy broni, amunicji oraz pieniędzy na niewiele się zdają. Wielu z bojowników walczących z siłami Kadafiego nie radzi sobie dobrze z obsługą nowoczesnego uzbrojenia. Ich deklaracje, iż ofensywa na stołeczny Tripolis to kwestia dni, można włożyć między bajki. NATO popełniło najwyraźniej błąd oceniając determinację Kadafiego, siłę jego wojsk, poparcie społeczne jakim się cieszy, lojalność współpracowników, a także zaplecze finansowe. Jeśli wierzyć danym izraelskim, Kadafi ma do dyspozycji bilion dolarów (sic!). Taka suma umożliwiłaby mu finansowanie najemników przez wiele lat.
Jeśli nie przełom, to może chociaż kompromis? O ten także nie będzie łatwo. Rebelianci nie godzą się na pozostanie Kadafiego u władzy, a ten z kolei nie chce odchodzić. NATO nie ma odwagi, by zlikwidować dyktatora zdając sobie sprawę z krytyki, jaka wówczas spadłaby na Sojusz. To problem szczególnie duży dla francuskiego prezydenta Nicolasa Sarkozy`ego i brytyjskiego premiera Davida Camerona - obaj bowiem zadeklarowali prowadzenie operacji do momentu, gdy Kadafi zostanie pokonany. Rezygnacja z tego celu zostanie więc uznana za ich porażkę. Sytuacja jest patowa – sojusznicy nie mogą się ani ruszyć z ofensywą, ani tym bardziej się wycofać.
Wojska koalicji nie mają takiego luksusu jak Kadafi – czas działa bowiem na ich niekorzyść w sposób wyjątkowo bolesny. Dla nich każdy upływający tydzień to olbrzymie koszty, szacowane na co najmniej 35 milionów dolarów dziennie. Co gorsza, w połowie czerwca amerykańska Izba Reprezentantów opowiedziała się przeciw dofinansowaniu europejskich sojuszników, którym zaczyna brakować amunicji na kontynuowanie operacji. Brytyjscy oficerowie już przyznają, że morale żołnierzy jest niskie, a załogi myśliwców są zmęczone. Admirał Mark Stanhope wyznał bez ogródek, co jest rzeczą niesłychaną w przypadku oficera w aktywnej służbie, że brytyjska marynarka wojenna może uczestniczyć w libijskiej operacji jeszcze tylko nieco ponad dwa miesiące. A może być jeszcze gorzej, bowiem Republikanie naciskają na prezydenta Obamę, by ten przedstawił jasne cele libijskie operacji i strategię wyjścia. Jeśli tego nie zrobi Partia Republikańska może wykorzystać swoją parlamentarną przewagę do wstrzymania misji. A Kadafi czeka…