Nie wdarli się do rezydencji
Według przedstawiciela władz USA w ataku na ambasadę amerykańską nie został ranny żaden jej pracownik. Zdaniem jednego z pracowników ambasady reakcja władz syryjskich była "powolna i niedostateczna". Po ataku na placówki dyplomatyczne zwolennicy Asada usiłowali jeszcze wedrzeć się do rezydencji ambasadora USA, ale bezskutecznie. Przedstawiciel władz USA powiedział, że nikomu nic się nie stało. Ambasador Robert Ford znajdował się w czasie napaści na terenie ambasady, a nie w rezydencji, położonej o kilka przecznic dalej.
Telewizja zachęcała?
Departament Stanu USA formalnie potępił Syrię za to, że ambasadzie amerykańskiej w Damaszku nie zapewniono ochrony przed atakami. Waszyngton postawił też zarzut, że do napaści zachęcała prorządowa syryjska telewizja. "Zdecydowanie potępiamy rząd syryjski za odmowę chronienia naszej ambasady i żądamy odszkodowania za zniszczenia. Wzywamy również rząd syryjski do wypełniania zobowiązań wobec jego własnych obywateli" - głosi oświadczenie Departamentu Stanu USA.
Wcześniej amerykański urzędnik zapowiedział, że Departament Stanu USA zamierza wezwać wysokiego rangą dyplomatę syryjskiego w Waszyngtonie, by złożyć skargę w związku z atakiem. - Wezwiemy syryjskiego charge d'affaires, żeby złożyć skargę. Uważamy, że nie dopełnili obowiązku ochrony amerykańskich dyplomatów. Potępimy ich powolną reakcję - oświadczył urzędnik.
"Nie odwrócicie uwagi"
Także Francja potępiła napaść na swą ambasadę w Damaszku jako "rażące naruszenie" prawa międzynarodowego. Rzecznik francuskiego MSZ Bernard Valero wydał oświadczenie, głoszące m.in.: "(Francja) przypomina (Syrii), że za pomocą takich nielegalnych metod władze w Damaszku nie odwrócą uwagi od podstawowej kwestii, jaką jest zaprzestanie represji wobec ludności syryjskiej i zainicjowanie demokratycznych reform".
Syryjskie MSZ wezwało w niedzielę ambasadorów USA i Francji, Roberta Forda i Erica Chevalliera, by zaprotestować przeciwko ich wizycie bez zezwolenia w Hamie. Obaj ambasadorowie byli w Hamie w piątek podczas antyrządowych demonstracji z udziałem 450 tysięcy ludzi. Tego dnia w całym kraju odbyły się protesty pod hasłem "Nie dla dialogu" z reżimem prezydenta Baszara el-Asada.
Cywile wciąż giną
Hama była w 1982 roku ośrodkiem zorganizowanego przez Bractwo Muzułmańskie powstania przeciwko ojcu obecnego prezydenta - Hafezowi el-Asadowi. Wojsko krwawo stłumiło tamto powstanie, zabijając co najmniej 10 tys. ludzi. Według obrońców praw człowieka podczas trwającej w Syrii od połowy marca rewolty przeciwko reżimowi prezydenta Asada siły bezpieczeństwa zabiły ponad 1400 cywilów, w większości nieuzbrojonych uczestników protestów.
zew, PAP