Autor bloga uzupełnia publikowane dokumenty opowieściami "z życia wziętymi", na przykład o żonie jednego z deputowanych, która z policyjną obstawą chodzi na zakupy. Były pracownik Palazzo Montecitorio, gdzie mieści się Izba Deputowanych, tłumaczy też, jak polityk może dostać ochronę ze służbowym samochodem. Wystarczy - wyjaśnia - znaleźć zaufaną osobę, która wyśle anonimowy list z pogróżkami pod adresem parlamentarzysty bądź jego bliskich.
Na blogu można przeczytać również, że "dziewięciu fryzjerów, zatrudnionych w zakładzie w parlamencie, zarabia po 11 tysięcy euro miesięcznie. Jak to możliwe, że wszyscy mówią z tym samym akcentem? I jak to możliwe, że z tym samym akcentem mówi były przewodniczący Izby, który ich zatrudnił?".
Media zwracają uwagę na to, że popularność bloga i tego profilu na Facebooku oraz imponujące tempo, w jakim przybywa nowych czytelników - obecnie ponad 10 tysięcy na godzinę - to we Włoszech prawdziwy fenomen. Publicyści nie wykluczają, że może to być początek mobilizacji społecznej przeciwko przywilejom parlamentarzystów i polityków wszystkich szczebli. Przypomina się, że nawet w okresie wyrzeczeń, wymaganych przez uchwalony właśnie rządowy program oszczędnościowy, deputowani i senatorowie nie zgodzili się na radykalne obniżki swych uposażeń, najwyższych w Europie. Dziennik "La Repubblica" podkreśla, że "wściekły bezrobotny", jak go nazwano, już wywołuje strach w politykach, a to, co robi, staje się "faktem politycznym", który mobilizuje zwykłych obywateli. Prasa zauważa jednocześnie, że cała demaskatorska operacja to osobista zemsta za zwolnienie z pracy. Dlatego niektórzy komentatorzy już teraz przestrzegają przed nazywaniem autora bloga "włoskim Assange'em". On to robi z prywatnych pobudek - przypominają.
PAP, arb