Barak oraz szef sztabu izraelskich sił zbrojnych Benny Gantz pojechali mimo to na miejsce tragedii, znajdujące się ok. 20 km od największego izraelskiego nadmorskiego kurortu, Ejlatu - w pobliżu granicy Izraela z Egiptem. Barak powiedział, że źródłem zamachów jest palestyńska Strefa Gazy rządzona przez radykalny Hamas. Uznał też, że władze Egiptu utraciły kontrolę nad półwyspem Synaj, otwierając w ten sposób pole do działania dla terrorystów atakujących Izrael. Premier Izraela Benjamin Netanjahu zapowiedział, że Izrael znajdzie "właściwą odpowiedź" na ich akcje.
Wieczorem izraelskie lotnictwo zaatakowało "budynek terrorystów" w Rafah w Strefie Gazy, gdzie znajduje się jedyne przejście graniczne pomiędzy Egiptem a Strefą Gazy. Zginęło sześć osób. Jak twierdzi portal internetowy Arutz Sheva, wśród zabitych jest "architekt" czwartkowych zamachów, Kamal Nirab, a także kilku innych dowódców Hamasu.
Niedługo potem wybuchła wieczorna strzelanina w pobliżu miejsca serii zamachów pod Ejlatem. Według izraelskiej armii, został ostrzelany jej patrol.
pap, ps