Inne media twierdzą jednak, że samobójczy zamach miał miejsce gdzie indziej - na egipsko-izraelskiej granicy niedaleko Ejlatu, a więc tam, gdzie doszło w czwartek do serii śmiertelnych ataków. - Nie mogę powiedzieć nic konkretnego na ten temat, bo nie miało to miejsca na terytorium Izraela - powiedziała rzeczniczka izraelskich sił zbrojnych podpułkownik Awital Leibowicz. Źródła egipskie na razie milczą na ten temat.
Cytowani przez media izraelskie anonimowi przedstawiciele służb bezpieczeństwa twierdzą, że sprawca piątkowego samobójczego zamachu należał do palestyńskich Ludowych Komitetów Oporu, którym przypisywane jest sprawstwo serii czwartkowych zamachów w okolicy Ejlatu. W ich wyniku zginęło ośmiu Izraelczyków, a ponad trzydziestu zostało rannych. Izraelskie siły zabiły w czasie pościgowej operacji siedmiu domniemanych zamachowców. W odwecie za zamachy izraelskie lotnictwo zaatakowało w czwartek i piątek cele w Strefie Gazy, zabijając co najmniej sześciu Palestyńczyków, wśród nich dowódców LKO.
Według władz w Jerozolimie, grupa ok. 20 terrorystów palestyńskich przedostała się ze Strefy Gazy do Egiptu, a następnie przez półwysep Synaj wtargnęła w czwartek do Izraela. Po atakach cześć z nich zdołała przedrzeć się z powrotem przez granicę i wdała się w starcia z tamtejszymi siłami bezpieczeństwa. Źródła egipskie twierdzą zresztą, że w czasie pościgu za terrorystami izraelscy żołnierze zabili też przez pomyłkę trzech egipskich żołnierzy. Ostrzelał ich śmigłowiec.
Izraelskie władze oceniają, że także piątkowy atak samobójczy jest częścią czwartkowych wydarzeń. Izrael alarmuje też, że egipski półwysep Synaj stał się w ostatnich miesiącach bazą działań terrorystycznych, ponieważ władze w Kairze przestały mieć pełną kontrolę nad tym obszarem - w efekcie niepokojów społecznych, które doprowadziły do ustąpienia byłego prezydenta Hosniego Mubaraka.
pap, ps