Rząd japoński wymaga od swoich wszystkich dostawców niezwłocznego informowania o każdym przypadku dostania się w niepowołane ręce poufnych, bądź tajnych informacji. Tymczasem przedstawiciele resortu obrony o sierpniowym cyberataku na Mitsubishi Heavy Industries dowiedzieli się w poniedziałek z prasy. - To ministerstwo obrony decyduje, czy sprawa jest ważna, czy nie. Taka decyzja nie należy do Mitsubishi Heavy Industries. Powinien był zostać złożony raport - powiedział Reutersowi rzecznik tego resortu.
Zdaniem profesora Yoshiyasu Takefujiego z tokijskiego Uniwersytetu Keio, był to pierwszy w Japonii przypadek cyberataku związanego z obronnością i powinno się go potraktować poważnie. - Wydarzyło się to miesiąc temu, a dopiero w ostatnich kilku dniach zorientowaliśmy się, jakie to było poważne - powiedział profesor i zarzucił szefom Mitsubishi Heavy Industries, że "drzemali przez ostatni miesiąc". - Żaden kraj nie podchodzi do tego poważnie, dopóki nie wydarzy się coś złego. Ale jeśli nie potraktują tego poważnie tym razem, dojdzie do kolejnego wielkiego incydentu - ostrzegł Takefuji.
Reuters pisze, że nie wiadomo na razie, kto stał za tym cyberatakiem. Agencja odnotowuje, że rzecznik chińskiego MSZ zdecydowanie zaprzeczył sugestiom, iż atak mógł zostać wyprowadzony z Chin. Firma Mitsubishi Heavy Industries, która m.in. produkuje na licencji amerykańskie myśliwce F-15 i systemy rakietowe, w tym baterie pocisków Patriot, ujawniła w poniedziałek, że w sierpniu włamano się do jej systemów komputerowych i że mogło dojść do wycieku pewnych informacji.
Firma zamierza jeszcze we wrześniu zakończyć własne śledztwo w tej sprawie. Gdyby okazało się, że wyciekły poufne i tajne informacje, ministerstwo obrony mogłoby nałożyć karę finansową. Rządowe kontrakty na dostawy broni i sprzętu wojskowego są źródłem ok. 10 proc. dochodów Mitsubishi Heavy Industries.pap, em