Pełna para czy wielkie osłabienie?
Według bliskiego współpracownika Jacksona, Micheala Amira Williamsa, piosenkarz był prawie do końca w dobrym nastroju, rozmawiał z fanami przed swoim domem a próbę generalną koncertu widzowie ocenili jako "zachwycającą". Przygotowania do wyjazdu do Londynu szły pełną parą. Dopiero w dniu tragicznych wydarzeń Williams – jak zeznał - otrzymał telefon od zdenerwowanego Murray'a, który powiedział mu aby natychmiast przyszedł do rezydencji Jacksona. Po przyjściu zobaczył jak lekarz usiłował reanimować nieprzytomnego piosenkarza.
Natomiast Ortega zeznał, że na kilka dni przed śmiercią Jackson przyszedł na próbę osłabiony, rozkojarzony i w złym stanie psychicznym. - Bardzo się martwiłem o zdrowie Jacksona. Był bardzo słaby i niepewny - powiedział Ortega, który był odpowiedzialny za przygotowanie tournee piosenkarza "This Is It".
Oskarżony kardiolog
Proces Murray'a, który jest specjalistą kardiologiem, rozpoczął się 27 września w Los Angeles. Prokuratura zarzuca mu, że spowodował śmierć piosenkarza, podając mu propofol, silny środek znieczulający, co miało ułatwić zaśnięcie, i nie monitorując następnie stanu Jacksona we właściwy sposób. Zdaniem prokuratury, powołującej się na opinie biegłych, lekarz w ogóle nie powinien był podawać propofolu w warunkach domowych, gdyż środek ten można bezpiecznie stosować tylko w szpitalu.
Murray zaprzecza oskarżeniu. Jego obrońca, Ed Chernoff, powiedział przed sądem, że piosenkarz sam doprowadził się do śmierci. Adwokat argumentował, że Jackson rankiem w dniu swej śmierci połknął kilka pigułek lorazepamu (środka o działaniu przeciwlękowym i uspokajającym) a potem sam zażył jeszcze propofol. Kardiologowi, jeśli zostanie uznany za winnego, będzie grozić do czterech lat więzienia.
zew, PAP