Odnosząc się do oskarżenia go w USA w latach 70. o seks z 13-letnią wówczas Samanthą Geimer, reżyser przyznał, że długo "żałował" swojego zachowania w tamtym czasie. - Ale nie trzeba zapominać, że byłem już w więzieniu. Odbyłem swoją karę - dodał twórca "Pianisty". Polański zaznaczył przy tym, że nie ma teraz poczucia ograniczenia wolności, choć nadal w USA i wielu innych krajów ciąży na nim groźba ponownego zatrzymania na mocy międzynarodowego nakazu aresztowania. - Przywykłem do tego podczas mojego rocznego "urlopu" (rocznego pozbawienia wolności w Szwajcarii) - odparł z uśmiechem reżyser. - Najbardziej liczy się dla mnie to, aby być blisko mojej rodziny i nie zostać od niej odciętym, tak jak to się stało podczas tamtego roku. To, co jest teraz dobre, to że moje życie jest całkowicie normalne - podkreślił.
W wywiadzie dla TSR Polański wspomniał też o tym, jak w tracie pobytu w areszcie w Zurychu kończył pracę nad filmem "Autor widmo" (Ghostwriter). - Miałem komputer, ale nie miałem prawa do internetu. Wysyłano mi płyty DVD. Robiłem notatki i dawałem je adwokatowi, a adwokat dawał je policji, a ta z powrotem oddawała je adwokatowi. Potem wysyłano te notatki mojemu montażyście. To był ogromnie powolny proces - opowiadał Polański. Dodaje, że musiał wtedy pracować w "sali, gdzie normalnie inni więźniowie obierali cebule, żeby zarobić parę groszy".
Reżyser zauważył też, że jego najnowszy film "Carnage" powstał także częściowo w "więziennych" okolicznościach, gdy on sam przebywał w areszcie domowym w swojej willi w Gstaad. - To są bardzo dobre warunki do pracy! Co do mnie, zmuszałbym niektórych scenarzystów, aby dali się aresztować i w ten sposób zabierali się od razu do pracy - żartował Polański.
W rozmowie ze szwajcarskim dziennikarzem Polański przywołał także liczne bolesne epizody ze swojego życia, jak dzieciństwo spędzone w getcie czy tragiczna śmierć jego pierwszej żony Sharon Tate. - Jestem przyzwyczajony do śmierci - powiedział. Polański wspominał, że czasy holokaustu przeżył ukryty na wsi przez polską rodzinę. - To była naprawdę średniowieczna wieś... Do jedzenia była tylko kasza. Rodzina, u której byłem, miała trójkę dzieci. Gospodyni była niezwykle dobra, bardzo religijna, i z pewnością te dwie rzeczy miały ze sobą związek. Bardzo mnie lubiła - zauważył reżyser. Dodał, że nie bał się tak bardzo odkrycia i aresztowania przez Niemców, gdyż "miał ogromnie polski wygląd". - Miałem jasne włosy. Można to jeszcze dostrzec dziś, nawet jeśli włosy są już siwe - podkreślił.
Reżyser "Dziecka Rosemary" zauważył też, że w jego życiu, jak w wielu innych, "humor mieszał się często z elementami tragicznymi". W tym kontekście opowiedział, jak przed wielu laty brał udział w pogrzebie swojego ojca w Polsce. Według Polańskiego, czterej mężczyźni niosący trumnę byli kompletnie pijani i nie mogli jej unieść. - Byłem wściekły. Nie wiedziałem, co robić. Byli tam moi przyjaciele: Wajda, Morgenstern. Powiedzieli mi: weźmiemy trumnę. Była piekielnie ciężka. Ja i Morgenstern byliśmy najniżsi. Czułem, jak ciało mojego ojca ześlizguje się w naszą stronę i że niesiemy cały ciężar. To było coś komicznego i dramatycznego zarazem - wspominał reżyser. Na końcu wywiadu Polański podkreślił, że zawsze zależało mu na tym, aby być twórcą popularnym, akceptowanym za życia przez szeroką publiczność. - Taki wielki malarz, jak Van Gogh, który jest moim absolutnie ulubionym artystą, dał swoje życie nam, a nie sobie samemu. Ja nie mam takiej ambicji, chciałbym dzielić moje spojrzenie na świat z innymi - podkreślił Polański.
PAP, arb