Od połowy lipca w północnej, wschodniej i środkowej Tajlandii utrzymują się powodzie wywołane burzami tropikalnymi i monsunami. Ich skutki dotknęły już ok. 2,2 mln mieszkańców Tajlandii. Zdaniem władz to najgorsza powódź od 1995 roku.
- Powódź przed weekendem dotrze do stolicy - poinformował wicepremier Pracha Promnok. Zapewnił jednocześnie, że "rząd stara się ochraniać" stolicę. Premier Yingluck Shinawatra zaapelował do mieszkańców Bangkoku o spokój. Robotnicy tymczasem ścigają się z czasem, kończąc wznoszenie trzech kluczowych zapór nad przepływającą przez miasto rzeką Chao Phraya. W supermarketach wykupiono zapasy ryżu, butelkowanej wody, wieprzowiny i drobiu.
Wśród szczególnie dotkniętych żywiołem obszarów jest dawna stolica królestwa Syjamu, Ayutthaya. Położony tam starożytny kompleks świątynny, który jest na liście dziedzictwa kulturowego UNESCO, znalazł się pod wodą. Woda zalała też zagłębie przemysłowe, głównie branży samochodowej i elektronicznej w prowincji Ayutthaya. Ok. 300 z 2150 znajdujących się tam zakładów zostało zalanych, a wiele z nich musiało tymczasowo wstrzymać produkcję, m.in. Honda, Toyota i Suzuki oraz Hitachi i Nikon.
Według wstępnych szacunków Banku Tajlandii straty wyniosą ok. 1,9-2,6 mld dolarów, nie uwzględniając kosztów odbudowy. Zdaniem analityka agencji Moody's straty znacznie wzrosną, jeśli powódź rozprzestrzeni się na prowincję Rayong na wschodzie, gdzie znajduje się dwie trzecie przemysłu Tajlandii. Ministerstwo rolnictwa podało, że powodzie mogą uszkodzić ponad 1 mln hektarów pól ryżowych. Jeśli tak się stanie, podrożeje ryż - Tajlandia jest bowiem jego największym eksporterem na świecie.
PAP, arb