Sierota na sprzedaż

Sierota na sprzedaż

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ponad 100 tysięcy rosyjskich dzieci wywieziono nielegalnie za granicę po rozpadzie Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
"Powstrzymać uśmiercanie rosyjskiego narodu", "Żądamy najwyższego wymiaru kary" - skandował przed budynkiem wołgogradzkiego sądu wielotysięczny tłum. W takiej atmosferze toczył się proces przeciwko obywatelce Włoch Nadieżdzie Fratti. Oskarżono ją o dawanie łapówek i nielegalne wywiezienie za granicę 600 rosyjskich sierot. Fratti wyszła niedawno na wolność po zaledwie półrocznym pobycie w areszcie tymczasowym, co bardzo zbulwersowało opinię publiczną.
Przedsiębiorstwo handlu żywym towarem
Kwestia winy Nadieżdy Fratti jest dość dyskusyjna - twierdzi Michaił Łamcow, psycholog współpracujący z rosyjskimi domami dziecka. - Najłatwiej jest krzyczeć: "To skandal oddawać nasze sieroty obcokrajowcom", ale co z nimi robić, kiedy nam samym nie są one potrzebne? Przecież dzięki Fratti wiele rosyjskich dzieci żyje w normalnych warunkach - dodaje Łamcow. Czy więc jest ona "czarownicą, której należała się szubienica", czy - jak sama mówiła - "jest kimś, kto pomagał ludziom"?
Z odpowiedzią na to pytanie nie ma trudności Julia Juzik, dziennikarka "Komsomolskiej Prawdy". Fratti stworzyła dochodowe przedsiębiorstwo i dorobiła się ogromnego majątku; o żadnym altruizmie nie ma mowy - twierdzi Juzik. Do podobnych wniosków doszli agenci ze specjalnej grupy Federalnej Służby Bezpieczeństwa, którzy ponad cztery lata wyjaśniali historię wołgogradzkich sierot. Ustalili, że był to niemal wyłącznie handel żywym towarem. Nadieżda Fratti (a właściwie Nadia Krapiwina, bo Fratti to nazwisko, które przedsiębiorcza Rosjanka odziedziczyła po włoskim mężu) zajęła się adopcjami w 1993 r. pod szyldem włoskiej katolickiej fundacji Arcobaleno. Później prowadziła ekspresowy interes na własną rękę. Cena za jedno zdrowe dziecko wynosiła u niej kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Dzisiaj Fratti - jak sama przyznaje - ma trzy domy we Włoszech i milion dolarów na koncie.
Urzędnik za 8 tysięcy dolarów
-Przeprowadzenie legalnej adopcji jest u nas bardzo trudne przekonuje Łamcow. - To jak gra komputerowa, na każdym poziomie czekają biurokratyczne niespodzianki. Nie posmarujesz, nie masz szans. Jeśli nie masz pieniędzy, możesz czekać i kilka lat.
Fratti potrafiła załatwić adopcję dowolnie wybranego dziecka w Wołgogradzie w ciągu dziesięciu dni. Jak to robiła, do końca nie wiadomo. Najczęściej mechanizm był taki, że dziecka nie chciała adoptować podstawiona rodzina z Rosji, a właśnie kilkakrotne odrzucenie oferty domu dziecka przez rosyjską rodzinę jest warunkiem wydania zgody obcokrajowcom. Często zdarzało się, że komisja lekarska stwierdzała u dziecka "wady zdrowotne" i już następnego dnia było ono kwalifikowane do zagranicznej adopcji. Po kilku dniach wyjeżdżało do Włoch. Odpowiednią zgodę musiały wydać miejski komitet do spraw wychowania i rodziny, sąd rodzinny, dyrekcja domu dziecka, a także szefostwo wołgogradzkiego oddziału milicji zajmującego się nieletnimi. Wszystko to przedsiębiorcza Nadia potrafiła załatwić - i to tak, że sąd uznał, iż odkupiła swoją winę, siedząc pół roku w więzieniu. Dotychczas toczą się jedynie procesy przeciwko dyrektorowi Domu Dziecka nr 154 w Wołgogradzie, jednemu z lekarzy i kilku państwowym urzędnikom. Oni mieli mniej szczęścia, dotychczas nie wyszli na wolność. Wiadomo, że otrzymali łapówki od 145 USD do 8 tys. USD.
Wnuka na części sprzedam!
Po rozpadzie ZSRR handel dziećmi stał się dochodowym biznesem. Nie wiadomo dokładnie, ile rosyjskich dzieci w tym czasie nielegalnie wywieziono za granicę. Z ustaleń FSB wynika, że może ich być około 100 tys.
Bywa, że dziecko sprzedają jego krewni. Niedawno moskwian zszokowała informacja, że niejaka Nina Tkaczowa usiłowała sprzedać za 90 tys. USD... własnego wnuka. Przedstawiciele FSB, którzy uniemożliwili transakcję, ustalili, że chłopiec miał trafić do jednej z tureckich klinik jako dawca organów.
Władze rosyjskie wprowadziły dalsze ograniczenia w adopcjach zagranicznych. Wywozić można jedynie dzieci przewlekle chore i inwalidów. Rodziny, które pretendują do adopcji, mają być sprawdzane przez pracowników rosyjskich konsulatów.
-Zaostrzenie przepisów nic nie da - komentuje Michaił Łamcow. - W naszych domach dziecka pozostaje 60 tys. nieletnich, których rodzice zostali pozbawieni praw rodzicielskich. Na jednym sprzedanym dziecku pośrednik zarabia od pięciu tysięcy do kilkudziesięciu tysięcy dolarów, a warunki i pensje w domach dziecka są takie, że bez dodatkowych funduszy przeżyć się po prostu nie da.
Grzegorz Ślubowski, Moskwa
Pełny tekst "Sierota na sprzedaż" w najnowszym, 1022 numerze tygodnika "Wprost", w kioskach od poniedziałku 24 czerwca. W numerze także: Śmierć na receptę (Szkodliwe działanie leków jest jedną z głównych przyczyn zgonów nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W Polsce nie znamy nawet skali problemu.)