Na przymusowe roboty zostali skazani białoruscy dziennikarze, uznani za winnych zniesławienia prezydenta Aleksandra Łukaszenki.
Redaktor naczelny opozycyjnej gazety "Pahonia" Mikoła Markiewicz dostał karę dwóch i pół roku robót przymusowych w zakładzie karnym otwartego typu lub w miejscu zamieszkania. Pawła Mażejkę skazano na dwa lata takich robót. Wyrok nie jest prawomocny.
Obaj dziennikarze zostali oskarżeni o rozpowszechnienie w prasie i internecie kłamliwych informacji na temat Aleksandra Łukaszenki, m.in. mieli zarzucać prezydentowi zabójstwa politycznych oponentów.
Adwokaci skazanych już parę godzin po wyroku wnieśli do grodzieńskiego sądu obwodowego wniosek o jego kasację.
W rozmowie z PAP Markiewicz zapowiedział, że jeśli apelacja, którą zamierza złożyć - gdyby wniosek o kasację poniedziałkowego wyroku został odrzucony - również zakończy się na jego niekorzyść, swoich praw dochodzić będzie w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Ironizował przy tym, że widzi postęp w - jak to określił - sowieckim wymiarze sprawiedliwości.
"W 1937 roku mój dziadek został skazany na pięć lat katorgi za posiadanie Biblii. 65 lat później za to samo - czyli za nic - skazano mnie na o połowę niższy wyrok" - nie krył sarkazmu dziennikarz.
Podziękował przy tym wszystkim obserwatorom procesu, którzy w ciągu ostatnich 10 miesięcy okazywali mu swoje poparcie. Na głównym miejscu wymienił polskie władze i polskich dziennikarzy.
Markiewicz wyjaśnił po rozprawie, że jeśli wyrok się uprawomocni, zasądzone mu przymusowe roboty odbywać będzie albo w miejscu zamieszkania, albo w tzw. otwartym zakładzie karnym. Decyzja zależeć ma od kolegium grodzieńskiego sądu. Istnieje i taka możliwość, że zostanie wysłany do kołchozu w tzw. strefie czarnobylskiej, czyli na napromieniowane terytorium w południowo- wschodniej Białorusi.
em, pap
Obaj dziennikarze zostali oskarżeni o rozpowszechnienie w prasie i internecie kłamliwych informacji na temat Aleksandra Łukaszenki, m.in. mieli zarzucać prezydentowi zabójstwa politycznych oponentów.
Adwokaci skazanych już parę godzin po wyroku wnieśli do grodzieńskiego sądu obwodowego wniosek o jego kasację.
W rozmowie z PAP Markiewicz zapowiedział, że jeśli apelacja, którą zamierza złożyć - gdyby wniosek o kasację poniedziałkowego wyroku został odrzucony - również zakończy się na jego niekorzyść, swoich praw dochodzić będzie w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Ironizował przy tym, że widzi postęp w - jak to określił - sowieckim wymiarze sprawiedliwości.
"W 1937 roku mój dziadek został skazany na pięć lat katorgi za posiadanie Biblii. 65 lat później za to samo - czyli za nic - skazano mnie na o połowę niższy wyrok" - nie krył sarkazmu dziennikarz.
Podziękował przy tym wszystkim obserwatorom procesu, którzy w ciągu ostatnich 10 miesięcy okazywali mu swoje poparcie. Na głównym miejscu wymienił polskie władze i polskich dziennikarzy.
Markiewicz wyjaśnił po rozprawie, że jeśli wyrok się uprawomocni, zasądzone mu przymusowe roboty odbywać będzie albo w miejscu zamieszkania, albo w tzw. otwartym zakładzie karnym. Decyzja zależeć ma od kolegium grodzieńskiego sądu. Istnieje i taka możliwość, że zostanie wysłany do kołchozu w tzw. strefie czarnobylskiej, czyli na napromieniowane terytorium w południowo- wschodniej Białorusi.
em, pap