- Najważniejsza jest możliwość przeniesienia tych ludzi gdzieś na stałe, najlepiej w Europie. Oni o tym marzą. Myślę, że przyjęcie tych ludzi nie jest zbyt wielkim wysiłkiem dla 27 państw UE. Jestem przekonany, że ten wysiłek nie przekracza naszych możliwości - podkreślił Buzek. Obóz, prowadzony przez urząd Wysokiego Komisarz ONZ ds. Uchodźców (UNHCR), powstał tuż po wybuchu powstania w sąsiedniej Libii. Od tego czasu, czyli w ciągu ponad siedmiu miesięcy, przewinęło się przez niego ok. 205 tys. uchodźców. Obecnie utknęło tam ponad 3,6 tys. ludzi z 22 krajów, głównie Afryki Subsaharyjskiej.
Szuszę zbudowano na terenie pustynnym przy przejściu Ras Al-Dżedir. - Wszystko tu trzeba było zrobić od nowa - podkreślił szef PE. - Ludzie żyją w namiotach, po 5-6 osób. Śpią na ziemi - dodał. W ciągu tygodnia do obozu trafia od 20 do 200 ludzi. Są to głównie uchodźcy z Libii, którzy pracowali tam przez wiele lat, ale musieli uciekać z tego kraju, gdy wybuchło tam powstanie przeciwko Kadafiemu. Teraz uchodźcy ci nie mają dokąd wrócić, ponieważ w Libii, uznawanym często za najemników Muammara Kadafiego czarnoskórym mieszkańcom Szuszy grożą ataki. - Nie mają też możliwości powrotu do swoich krajów ze względu na walki etniczne czy klęskę głodu - wyjaśnił Buzek, który rozmawiał z kilkunastoma uchodźcami.
W Szuszy atmosfera jest napięta. W maju wybuchł tam bunt, uchodźcy palili namioty. Kwitnie przestępczość, dochodzi do gwałtów. Wielu mieszkańców ma traumatyczne doświadczenia z Libii i krajów ojczystych - relacjonowali przedstawiciele organizacji pozarządowych, działających na terenie obozu, m.in. Czerwonego Krzyża, Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji (IOM) i Danish Refugee Council. Uchodźcy narzekają przede wszystkim na długi okres oczekiwania na przeniesienie do kraju, który mógłby ich przyjąć, oraz brak perspektyw. - Marnujemy tu życie. Mieszkają tu młodzi, wykształceni i utalentowani ludzie, którzy powinni zakładać rodziny. Nie jest łatwo spędzić tu osiem miesięcy - skarżył się 28-letni Nigeryjczyk, który do Szuszy trafił w marcu. - Ten obóz zamieszkuje ponad 3 tys. osób. To niedużo. Dlaczego nadal nas tu trzymacie? - pytał rozżalony mężczyzna.
Uchodźcy podkreślają, że nie mogą wrócić do Libii, bo tam wszyscy czarnoskórzy uważani są za dawnych żołnierzy Kadafiego, którzy krwawo rozprawiali się z powstańcami. - Jeszcze przed wyjazdem do Libii najlepiej wykopać sobie grób. Tam nikogo nie obchodzi, czy jesteś z Erytrei, Nigerii czy Czadu - podkreślił młody mężczyzna z Erytrei. Niektórzy przyznali, że faktycznie pracowali dla Kadafiego. Zapewniali jednak, że byli do tego zmuszani.
Norwegia zgodziła się przyjąć ok. 400 uchodźców z Szuszy. Krajem, który postanowił przyjąć największą liczbę mieszkańców tego obozu - 2-2,5 tys. ludzi - są Stany Zjednoczone - wyliczał przedstawiciel IOM Nazif Aliu. Proces ten powinien zakończyć się w lipcu 2012 r. Wtedy też obóz zostanie najpewniej zamknięty. Aliu wśród głównych problemów w Szuszy wymienił brak funduszy oraz trudną sytuację po libijskiej stronie granicy. Podkreślił, że przebywa tam 10-20 tys. ludzi, którzy chcieliby opuścić Libię. - Nie ma tam obozu. To właściwie ziemia niczyja. Zapewniamy im jedzenie i wodę - tłumaczył. Najwięcej osób przewinęło się przez obóz na początku marca. - Wtedy przynajmniej wszystko szło gładko. Z granicy uchodźcy byli transportowani do obozu, stamtąd na wyspę Dżerba, skąd odlatywali do krajów, które zdecydowały się ich przyjąć - relacjonował pracownik IOM. - Teraz jest trudno. Pogranicznicy niechętnie wypuszczają ludzi. Musimy negocjować każdy przypadek osobno - przyznał.
Z powodu braku funduszy większość organizacji pozarządowych opuszcza lub wkrótce opuści Szuszę. Aliu wyjaśnił, że obecnie pomoc zagraniczna koncentruje się na dotkniętym klęską głodu Rogu Afryki i wyzwolonej Libii. - Ale te fundusze muszą się znaleźć. Nie możemy opuścić tych prawie 4 tys. ludzi - zaapelował. - Jest jeszcze za wcześnie, by uznać tę misję za zakończoną - dodał.
PAP, arb