Zachód cieszy się z przebiegu arabskiej wiosny, ale prawdziwa radość z powodu upadku reżimów w Egipcie, Tunezji i Libii jest udziałem Teheranu – dla Iranu wydarzenia ostatnich miesięcy to zwycięstwo islamskiej rewolucji.
Iran i Zachód mają obecnie zupełnie odmienne cele geopolityczne. Zachód, a więc również Polska, liczy na przekształcenie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w region rządzony według reguł liberalnej demokracji – a więc, w zamyśle zachodnich polityków, w obszar stabilny i sympatyzujący z państwami z kręgu euroatlantyckiego. Iran jest natomiast zainteresowany wyrwaniem państw regionu ze strefy wpływów Zachodu i stworzeniem w nich rządów religijnych.
Zachód liczył, że arabska wiosna ludów dotrze do Iranu i doprowadzi do przewrotu w tym kraju – Irańczycy mieli dokończyć swoje dzieło z 2009 roku, kiedy to po wyborach prezydenckich obywatele wyszli na ulice protestując przeciwko domniemanym fałszerstwom, które miały umożliwić zwycięstwo Mahmudowi Ahmedineżadowi. Szybko okazało się jednak, że wydarzenia w Afryce Północnej nie zmobilizowały do działania irańskiej opozycji. Władza w Teheranie ma się dobrze, a zwykli Irańczycy – często z tęsknotą wypatrujący wolności i tęsknie zerkający w stronę Zachodu – nie myślą o rewolucji. Nawet wśród reformatorów brakuje osób, które widzą możliwość wprowadzenia w Iranie innego systemu niż demokracja islamska. Zachód musiał obejść się ze światem.
Iran postrzega wydarzenia w regionie nie jako świt demokracji, ale jako muzułmańskie przebudzenie i eksport islamskiej rewolucji, o którym niegdyś mówił Chomeini. Wspierany przez Teheran reżim w Syrii trwa w najlepsze, podczas gdy jak domki z kart zawaliły się systemy władzy skoncentrowane wokół świeckich przywódców w Libii, Tunezji i Egipcie. W ten sposób Zachód nie tylko został zmuszony do wydania olbrzymich pieniędzy na ustabilizowanie sytuacji w regionie, ale dodatkowo utracił istotnych sojuszników w walce z islamistami – przede wszystkim Egipt, który do niedawna prowadził bardzo wyważoną politykę względem Izraela, a po rewolucji powrócił do konfrontacyjnej polityki w stosunkach z państwem żydowskim.
Złą informacją dla Zachodu jest to, że nowi przywódcy krajów regionu wcale nie mówią o liberalnej i świeckiej demokracji. Spójrzmy chociażby na Tunezję, w której w wyborach bardzo dobry wynik odniosła partia religijna. Z kolei w Libii przedstawiciele nowej władzy obiecują, iż państwo będzie opierało się na prawie religijnym. Czy można się dziwić, że to Iran czuje się zwycięzcą tej konfrontacji?
Zachód liczył, że arabska wiosna ludów dotrze do Iranu i doprowadzi do przewrotu w tym kraju – Irańczycy mieli dokończyć swoje dzieło z 2009 roku, kiedy to po wyborach prezydenckich obywatele wyszli na ulice protestując przeciwko domniemanym fałszerstwom, które miały umożliwić zwycięstwo Mahmudowi Ahmedineżadowi. Szybko okazało się jednak, że wydarzenia w Afryce Północnej nie zmobilizowały do działania irańskiej opozycji. Władza w Teheranie ma się dobrze, a zwykli Irańczycy – często z tęsknotą wypatrujący wolności i tęsknie zerkający w stronę Zachodu – nie myślą o rewolucji. Nawet wśród reformatorów brakuje osób, które widzą możliwość wprowadzenia w Iranie innego systemu niż demokracja islamska. Zachód musiał obejść się ze światem.
Iran postrzega wydarzenia w regionie nie jako świt demokracji, ale jako muzułmańskie przebudzenie i eksport islamskiej rewolucji, o którym niegdyś mówił Chomeini. Wspierany przez Teheran reżim w Syrii trwa w najlepsze, podczas gdy jak domki z kart zawaliły się systemy władzy skoncentrowane wokół świeckich przywódców w Libii, Tunezji i Egipcie. W ten sposób Zachód nie tylko został zmuszony do wydania olbrzymich pieniędzy na ustabilizowanie sytuacji w regionie, ale dodatkowo utracił istotnych sojuszników w walce z islamistami – przede wszystkim Egipt, który do niedawna prowadził bardzo wyważoną politykę względem Izraela, a po rewolucji powrócił do konfrontacyjnej polityki w stosunkach z państwem żydowskim.
Złą informacją dla Zachodu jest to, że nowi przywódcy krajów regionu wcale nie mówią o liberalnej i świeckiej demokracji. Spójrzmy chociażby na Tunezję, w której w wyborach bardzo dobry wynik odniosła partia religijna. Z kolei w Libii przedstawiciele nowej władzy obiecują, iż państwo będzie opierało się na prawie religijnym. Czy można się dziwić, że to Iran czuje się zwycięzcą tej konfrontacji?