Amerykański milioner Steve Fossett zakończył pierwszą w historii nieprzerwaną samotną podróż balonem dookoła kuli ziemskiej, szczęśliwie lądując we wschodniej Australii.
Amerykański milioner Steve Fossett zakończył pierwszą w historii nieprzerwaną samotną podróż balonem dookoła kuli ziemskiej, szczęśliwie lądując w czwartek rano (czasu lokalnego) w stanie Qeensland we wschodniej Australii.
Jego gigantyczny balon "Duch Wolności" opadł w głębi australijskiego interioru. Powitało go paru australijskich kowbojów, pilnujących w okolicy stada bydła.
Nie obyło się bez komplikacji. Podróżnikowi nie udało się przed dotarciem do powierzchni ziemi wypuścić z czaszy całego helu, stąd gdy kapsuła opadła, srebrzysty balon, gnany podmuchami wiatru, ciągnął ją jeszcze wśród zarośli przez pięć kilometrów, aż do koryta wyschniętej rzeki.
"Martwiłem, się, że nie wypompowałem z balonu całego gazu i będę tak się szamotał już na zawsze, a do południa będę wyglądał jak hamburger - powiedział z uśmiechem Fossett na zorganizowanej w Sydney konferencji prasowej, na którą doleciał z interioru prywatnym odrzutowcem. - W sumie nie było tak źle".
Po pięciu nieudanych próbach samotnego okrążenia Ziemi balonem, i szóstej - zakończonej wreszcie sukcesem, 58-letni Fossett nie ma już zamiaru nigdzie lecieć balonem. Jeszcze z gondoli "Ducha Wolności" zapowiedział jednak, że ma już plany kolejnej przygody - lotu szybowcem w stratosferę i osiągnięcia wysokości powyżej 18 tys. metrów. Pierwsze próby jeszcze w lipcu.
"Myślę, że lot balonem był najniebezpieczniejszą sprawą, w jaką się dotychczas wplątałem. Sprawia mi wielką ulgę, że wreszcie mam to już za sobą i już nie muszę ryzykować" - powiedział śmiałek, który ma na koncie zdobycie paru najwyższych szczytów ziemi, pobicie licznych rekordów prędkości na lądzie wodzie i w powietrzu, a także pokonanie wpław kanału La Manche.
Zapytany, czemu w takim razie zdecydował się na trudy podróży w ciasnej kabinie i związane z lotem niebezpieczeństwo, odparł: "To jest wielka przygoda".
Fossett okrążył ziemię bez lądowania już we wtorek po południu (czasu warszawskiego), przelatując nad 117. południkiem długości geograficznej wschodniej, na którym leży australijskie miasto Northam, skąd wystartował 19 czerwca. Jednak do oficjalnego uznania wyczynu przez Międzynarodową Federację Lotniczą (FAI) nieodzowne było szczęśliwe lądowanie. Procedura zatwierdzenia zajmie parę tygodni.
We wtorek ani w środę Fossett nie znalazł dogodnego miejsca do lądowania, poza tym porywisty wiatr sprawiał, że niebezpieczeństwo manewru było za duże. Prądy powietrzne niosły balon na wschód kontynentu australijskiego. Lądowanie udało się dopiero w czwartek rano (w środę o godz. 23.30 czasu polskiego).
Manewr - nie do końca bezpieczny, ale na pewno szczęśliwy - miał miejsce na farmie o powierzchni ponad 800 tysięcy ha, Durham Downs, ok. 300 km na południowy wschód od miasteczka Birdsville. Posiadłość leży na skraju ziemi, zwanej przez miejscowych aborygenów "Nigdy nigdy", bowiem - pisze Reuters - dla człowieka błąkającego się po jej pustynnym, porośniętym rachityczną roślinnością krajobrazie, zdaje się ona nie mieć końca.
Fossett opowiadał, że kiedy przygotowywał się do zetknięcia gondoli z ziemią, trzymał się kurczowo jednej ze ścian ciasnej kabiny, a potem bezwładnie koziołkował wraz z nią. Lina, której pociągnięcie miało rozerwać balon i uwolnić resztki helu, uwięzła w elementach latającej konstrukcji. Dopiero ekipa naziemna, oczekująca lądowania Fossetta, zdołała ją uwolnić.
Trwająca prawie 14 dni i 20 godzin podróż amerykańskiego milionera wiodła z zachodniej Australii na wschód przez Ocean Spokojny, nad Ameryką Południową, południową częścią Atlantyku, południowym wybrzeżem Afryki, Ocean Indyjski z powrotem do Australii. W sumie "Duch Wolności" pokonał 33.971,6 km.
Ciasna kapsuła, którą leciał podróżnik, oddychając przez maskę tlenową i jedząc porcje zakonserwowanej żywności, trafi do muzeum Smithsonian Institution w Waszyngtonie. Tam będzie wystawiona obok balonu "Spirit of Saint Louis", którym w 1927 roku 25-letni Charles Lindbergh przeleciał samotnie - jako pierwszy człowiek w historii - Ocean Atlantycki.
nat, pap
Jego gigantyczny balon "Duch Wolności" opadł w głębi australijskiego interioru. Powitało go paru australijskich kowbojów, pilnujących w okolicy stada bydła.
Nie obyło się bez komplikacji. Podróżnikowi nie udało się przed dotarciem do powierzchni ziemi wypuścić z czaszy całego helu, stąd gdy kapsuła opadła, srebrzysty balon, gnany podmuchami wiatru, ciągnął ją jeszcze wśród zarośli przez pięć kilometrów, aż do koryta wyschniętej rzeki.
"Martwiłem, się, że nie wypompowałem z balonu całego gazu i będę tak się szamotał już na zawsze, a do południa będę wyglądał jak hamburger - powiedział z uśmiechem Fossett na zorganizowanej w Sydney konferencji prasowej, na którą doleciał z interioru prywatnym odrzutowcem. - W sumie nie było tak źle".
Po pięciu nieudanych próbach samotnego okrążenia Ziemi balonem, i szóstej - zakończonej wreszcie sukcesem, 58-letni Fossett nie ma już zamiaru nigdzie lecieć balonem. Jeszcze z gondoli "Ducha Wolności" zapowiedział jednak, że ma już plany kolejnej przygody - lotu szybowcem w stratosferę i osiągnięcia wysokości powyżej 18 tys. metrów. Pierwsze próby jeszcze w lipcu.
"Myślę, że lot balonem był najniebezpieczniejszą sprawą, w jaką się dotychczas wplątałem. Sprawia mi wielką ulgę, że wreszcie mam to już za sobą i już nie muszę ryzykować" - powiedział śmiałek, który ma na koncie zdobycie paru najwyższych szczytów ziemi, pobicie licznych rekordów prędkości na lądzie wodzie i w powietrzu, a także pokonanie wpław kanału La Manche.
Zapytany, czemu w takim razie zdecydował się na trudy podróży w ciasnej kabinie i związane z lotem niebezpieczeństwo, odparł: "To jest wielka przygoda".
Fossett okrążył ziemię bez lądowania już we wtorek po południu (czasu warszawskiego), przelatując nad 117. południkiem długości geograficznej wschodniej, na którym leży australijskie miasto Northam, skąd wystartował 19 czerwca. Jednak do oficjalnego uznania wyczynu przez Międzynarodową Federację Lotniczą (FAI) nieodzowne było szczęśliwe lądowanie. Procedura zatwierdzenia zajmie parę tygodni.
We wtorek ani w środę Fossett nie znalazł dogodnego miejsca do lądowania, poza tym porywisty wiatr sprawiał, że niebezpieczeństwo manewru było za duże. Prądy powietrzne niosły balon na wschód kontynentu australijskiego. Lądowanie udało się dopiero w czwartek rano (w środę o godz. 23.30 czasu polskiego).
Manewr - nie do końca bezpieczny, ale na pewno szczęśliwy - miał miejsce na farmie o powierzchni ponad 800 tysięcy ha, Durham Downs, ok. 300 km na południowy wschód od miasteczka Birdsville. Posiadłość leży na skraju ziemi, zwanej przez miejscowych aborygenów "Nigdy nigdy", bowiem - pisze Reuters - dla człowieka błąkającego się po jej pustynnym, porośniętym rachityczną roślinnością krajobrazie, zdaje się ona nie mieć końca.
Fossett opowiadał, że kiedy przygotowywał się do zetknięcia gondoli z ziemią, trzymał się kurczowo jednej ze ścian ciasnej kabiny, a potem bezwładnie koziołkował wraz z nią. Lina, której pociągnięcie miało rozerwać balon i uwolnić resztki helu, uwięzła w elementach latającej konstrukcji. Dopiero ekipa naziemna, oczekująca lądowania Fossetta, zdołała ją uwolnić.
Trwająca prawie 14 dni i 20 godzin podróż amerykańskiego milionera wiodła z zachodniej Australii na wschód przez Ocean Spokojny, nad Ameryką Południową, południową częścią Atlantyku, południowym wybrzeżem Afryki, Ocean Indyjski z powrotem do Australii. W sumie "Duch Wolności" pokonał 33.971,6 km.
Ciasna kapsuła, którą leciał podróżnik, oddychając przez maskę tlenową i jedząc porcje zakonserwowanej żywności, trafi do muzeum Smithsonian Institution w Waszyngtonie. Tam będzie wystawiona obok balonu "Spirit of Saint Louis", którym w 1927 roku 25-letni Charles Lindbergh przeleciał samotnie - jako pierwszy człowiek w historii - Ocean Atlantycki.
nat, pap