Na konferencji największe gospodarki mają zdecydować, co dalej ze zobowiązaniami klimatycznymi. UE odpowiada za 11 proc. globalnej emisji CO2. Potęgi, czyli USA, Chiny i Rosja nie chcą nowej umowy klimatycznej i wiążących celów redukcji CO2 w czasie kryzysu. UE ma nadzieję, że uda się jej w Durbanie skłonić te państwa do takiej umowy od 2020 r.
- Europa uważa, że teraz reszta świata musi wziąć odpowiedzialność za klimat, zwłaszcza wschodzące gospodarki i USA - powiedziała niedawno komisarz UE ds. klimatu Connie Hedegaard. Dodała, że porażka konferencji w Durbanie będzie świadczyć o braku tej odpowiedzialności.
UE widzi jednak, że na nową umowę klimatyczną w Durbanie nie ma szans, więc zapowiedziała, że jest gotowa przedłużyć na drugi okres obowiązywanie Protokołu z Kioto. Jednak gdy tylko UE się do tego zobowiąże, światowe emisje - jak mówiła Hedegaard - nie spadną nawet o "jedną tonę ekwiwalentu CO2". Dlatego UE zgodzi się na przedłużenie Kioto, gdy inne gospodarki zobowiążą się przynajmniej do "planu działania oraz ostatecznego terminu przyjęcia wiążących światowych ram, które powinny wejść w życie nie później niż w 2020 r.".
W Durbanie są do załatwienia jeszcze trzy kwestie dyskutowane na poprzednich konferencjach klimatycznych w Cancun i Kopenhadze: finansowanie przeciwdziałania zmianom klimatu i adaptacji do tych zmian, fundusz technologiczny i ochrona lasów. W 2009 r. na konferencji klimatycznej ONZ w Kopenhadze kraje rozwinięte oraz UE zobowiązały się wypłacić 30 mld dolarów w ciągu trzech lat (2010-2012) na cele klimatyczne krajów rozwijających się. Uzgodniono też, że na długoterminowe finansowanie potrzeba 100 mld dolarów rocznie do 2020 r.
zew, PAP