- To wynik całkowicie nie do przyjęcia. Popatrzcie na Kinszasę i na resztę kraju, żeby przekonać się, ilu ludzi nie zgadza się z tymi wynikami. Ludność jest w pełni zdezorientowana - powiedział w kilka minut po ogłoszeniu wyników Alexis Mutanda, szef kampanii wyborczej Tshisekediego. Według świadków nad Kinszasą, gdzie zawczasu - już we wtorek - rozmieszczono oddziały policji, w różnych miejscach unosiły się kłęby czarnego dymu, a w innych częściach zaczęto świętować zwycięstwo Kabili. Wynik wyborów prezydenckich musi być jeszcze uznany 17 grudnia przez Sąd Najwyższy Demokratycznej Republiki Kongo.
Kongijczycy narzekają na gigantyczną korupcję i powolny rozwój kraju, który jest najbogatszym w surowce państwem w Afryce. Mimo bogactw naturalnych, w DRK niecałe 25 proc. z 69 milionów obywateli ma dostęp do wody pitnej, a 10 proc. ma dostęp do elektryczności. W kraju, którego powierzchnia jest większa niż dwie trzecie Europy, z Kinszasy drogą można dojechać do czterech głównych miast kraju.
W historii Demokratycznej Republiki Konga listopadowe wybory były drugimi wyborami prezydenckimi od czasu zakończonej w 2003 roku wojny, w której w ciągu pięciu lat zginęło prawie 5 mln ludzi. W rejonie Kivu armia Kabili nadal walczy z grupami rebelianckimi, które przegrały poprzednie wybory. Miliony ludzi z tego regionu opuściły swoje domy, a tysiące zginęły. Trwają również walki o ziemię i dostęp do cennych surowców - diamentów, kobaltu i koltanu, wykorzystywanych w produkcji kondensatorów do urządzeń elektronicznych (telefonów komórkowych i komputerów), sprzętu zbrojeniowego i kosmicznego oraz aparatury chemicznej.
zew, PAP