Stosunki w pracy popsuły się, gdy w 2003 r. Ewa M. poszła na urlop macierzyński. W szpitalu, w którym pracowała, nigdy przedtem nie zdarzyło się, by pracownik na tak wysokim stanowisku korzystał z tej formy urlopu. Gdy była w siódmym miesiącu ciąży, jej koledzy zaczęli się potajemnie spotykać, by ustalić, jak pozbyć się Ewy M. Insynuowano m.in., że źle traktowała lekarzy na niższych stanowiskach. Z zeznań świadków wynika, że jej współpracownicy umówili się, że pozornie będą ją wspierać, ale zrobią wszystko, by znaleźć pretekst do jej zwolnienia. Ich działania doprowadziły do zawieszenia jej w pełnieniu obowiązków, a następnie, w 2008 r., do zwolnienia.
Na okres jej urlopu koledzy przyznali sobie podwyżki pod pretekstem zwiększonych obowiązków, mimo że zatrudniono pracownika, który ją zastępował. Po powrocie do pracy nie dostała wyrównania, a koledzy zatrzymali podwyżki. Oznaczało to, że była opłacana gorzej od nich. Gdy złożyła skargę, nasiliły się szykany. Z powodu tych szykan miała skłonności samobójcze i cierpiała na chroniczny stres pourazowy. Obecnie ma trudności z radzeniem sobie w zwykłych, codziennych czynnościach życiowych i nigdy już nie będzie mogła pracować w zawodzie. Mąż Ewy M., który także jest lekarzem, zrezygnował z oferty pracy w Singapurze, by się opiekować nią i dzieckiem.
Wypowiadając się dla prasy po wydaniu przez sąd wcześniejszego, wstępnego orzeczenia, Ewa M. powiedziała, że "przez lata była psychologicznie torturowana". - Uwzięli się na mnie dlatego, że miałam dziecko. Zniszczono mi życie, zdrowie i karierę. Ostatnie siedem lat było dla mnie piekłem - podkreśliła. Według sądu Ewa M. została zwolniona "z powodu mającego związek z jej ciążą", a pracodawca (Mid Yorkshire Hospitals NHS Trust) realizował specjalny plan, by się jej pozbyć. Szefa lekarki sąd określił jako "manipulatora".
pap, ps