Pokolenie Havla i Wałęsy urodziło się i dorastało w świecie, w którym nie było Twittera i Facebooka, nie było kredytów na mieszkania i otwartych ścieżek kariery w międzynarodowych korporacjach. Było za to znacznie więcej czasu na „alpagi łyk i dyskusje po świt", czytanie filozofów polityki przy słabym świetle (albo i przy świecy – jeśli akurat ogłoszono 21 stopień zasilania) i tworzenie wielkich projektów ideologicznych. Świat po wschodniej stronie żelaznej kurtyny był zaprojektowany w tak absurdalny sposób – że trzeba było go projektować od nowa. I oni go projektowali. Mieli być ludźmi wielkiej zmiany. I wielka zmiana się dokonała – mury runęły, nadeszła wolność.
Pokolenie opozycjonistów w wyciągniętych swetrach pewnie chwyciło w swoje ręce władzę i… okazało się, że teoretyczne koncepty i idealistyczne wizje państwa nie wytrzymują zderzenia z twardą polityczną rzeczywistością. Havel nie powstrzymał czeskiego i słowackiego nacjonalizmu, które rozsadziły federacyjne państwo, Wałęsa i cała postsolidarność zamiast budować nowy, lepszy świat zaczęła prowadzić wyniszczającą wojnę domową – i nie starczyło jej już sił na walkę z postkomunistami, którzy szybko odzyskali władzę. Adam Michnik niby dzierżył rząd dusz – ale „swojej" Unii Wolności na polityczny Olimp wynieść nie potrafił rozpoczynając i musiał wdać się flirt z dawnymi przeciwnikami (co nota bene ostatecznie skończyło się źle dla obu stron). Vaclav Havel niby był sumieniem czeskiego narodu – ale polityczne karty rozdawali już inni. Ci, którzy zrozumieli, że ludziom był potrzebny chleb i igrzyska – a nie rewolucja. No i jeszcze ciepła woda w kranie. Na początku XXI wieku w wielkiej polityce nie było już niemal żadnego bohatera walki z komunistami. Wałęsa był na politycznej emeryturze od 1995 roku. Havel od 2003. Mazowiecki – od drugiej połowy lat 90-tych. Michnik trafił na ławkę rezerwowych w momencie wybuchu afery Rywina.Jeszcze w 2005 roku, kiedy w Polsce twarzami koalicji PO-PiS byli Jarosław Kaczyński i Jan Rokita (tak, tak – to przecież Rokita miał być „premierem z Krakowa"), politycy snujący wielkie wizje i zakrojone na szeroką skalę programy modernizacji państwa wydawało się, że romantyczny czas szwoleżerów może powrócić. Rokita jednak wypadł z gry, a Kaczyński… Kaczyński chciał cofnąć Polaków do 1989 roku i zacząć budowanie kraju od początku. Ale Polacy mieli już ciepłą wodę w kranie, więc nie chcieli na nowo demontować rur tylko po to, aby zamontować je z powrotem w patriotyczny sposób. Więc Kaczyńskiemu podziękowali – i dziękują mu do dziś.
A Donald Tusk? A Donald Tusk powiedział Polakom: koniec wielkich idei. Kończymy z szarpaniem cugli i odkrywaniem koła. Wy róbcie swoje, a ja wam nie będę przeszkadzał, ani namawiał do wielkich gestów. Wystarczy, że w kranie leci ciepła woda – a ja mam dostęp do zaworu.Świat polityki nie należy dziś do „sumień narodów" w rodzaju Havla, czy Michnika. Nie należy do – że posłużę się celnym neologizmem Tuwima – archikratorów jakimi byli (i są) Lech Wałęsa czy Jarosław Kaczyński. Dziś światem rządzą pragmatycy. Bez romantycznych wzlotów i upadków. Dziś wszyscy wspominają wielkość Havla – ale taktownie nie wspominają, że polityczna wielkość legendarnego czeskiego opozycjonisty skończyła się już dość dawno. A UE w imieniu Czech rządził niejaki Miroslav Topolanek, który czerpał wyraźną satysfakcję (co utrwalono na zdjęciach) z nieformalnych spotkań z premierem Berlusconim i jego „przyjaciółkami". Ot signum temporis.
Havel zapisał się w historii. Ale to już od dawna historia.