"Pociąg z paliwem płynnym został wykolejony wskutek podłożenia na torach ładunku wybuchowego przez uzbrojoną grupę terrorystów. Sabotażu dokonano na linii kolejowej między stacjami Mhambal i Bechmarun w prowincji Idlib" - podała Sana. Takie komunikaty zaczynają pojawiać się w serwisie agencji rządowej coraz częściej. Tego samego dnia Sana doniosła o zniszczeniu "przez uzbrojoną grupę terrorystyczną" transformatora elektrycznego, wskutek czego zerwana została kolejowa trakcja elektryczna między dwiema stacjami na północy kraju. Akty sabotażu pogarszają sytuację w Syrii, objętej europejskim embargiem na dostawy ropy naftowej, zwłaszcza że w kraju nastała zima i w wielu prowincjach trwają śnieżyce.
13 stycznia dalszych 70 żołnierzy porzuciło szeregi syryjskiej armii. Dezercji jest coraz więcej, ale spośród 40 000 wojskowych, którzy według wcześniejszych doniesień mieli przejść na stronę opozycji demonstrującej przeciwko rządowi, tylko połowa wstąpiła do antyrządowych sił zbrojnych. Dziennikarz agencji Reutersa prowadził 14 stycznia rozmowę telefoniczną z generałem Mustafą Ahmadem al-Szejkiem, najwyższym rangą wojskowym, który porzucił szeregi wojsk rządowych. Dowiedział się, że opozycja dysponuje już wojskiem w sile 20 000 żołnierzy. - Jeśli przejdzie na naszą stronę jeszcze 10 000, będziemy mogli rozpocząć wojnę partyzancką - zapowiedział generał. Oblicza on, że rządowe siły zbrojne liczą 280 000 wojska.
Tymczasem szef Ligi Arabskiej Nabil el-Arabi zapowiedział, że praca misji arabskich obserwatorów w Syrii, krytykowana powszechnie za to, że nie zdołali powstrzymać rozlewu krwi w tym kraju, gdzie od marca 2011 roku zginęło już ponad 5 000 ludzi, zostanie oceniona 21 stycznia na posiedzeniu Ligi w Kairze. 11 stycznia Liga odwołała wysłanie nowych obserwatorów. Nastąpiło to po tym, gdy dwa dni wcześniej doszło do ataku na członków misji obserwatorów, w którym lekko rannych zostało trzech spośród nich.
PAP, arb