"La Stampa" podała wcześniej, że na statku znaleziono siódmą ofiarę śmiertelną, ale informacji dziennika nie potwierdziły służby ratownicze. Noc z poniedziałku na wtorek była pierwszą po katastrofie, w czasie której nie prowadzono poszukiwań ciał we wraku Costa Concordii. Poszukiwania uniemożliwiają pogarszające się warunki pogodowe i groźba przesunięcia się wraku w kierunku głębiny.
Szanse na znalezienie ocalałych pasażerów Costa Concordii wciąż są, choć bardzo nikłe - oceniają przedstawiciele miejscowych władz i straży przybrzeżnej. Według ogłoszonych danych, przytoczonych przez agencję Ansa, nie wiadomo, co stało się m.in. z 10 Niemcami, 6 Włochami, 4 Francuzami, 2 Amerykanami, Peruwiańczykiem.
Kapitan się tłumaczy
W sądzie w Grosseto we Włoszech rozpoczęło się przesłuchanie kapitana statku Costa Concordia, Francesco Schettino, którego obarcza się odpowiedzialnością za wypadek na morzu u wybrzeży Toskanii. Zginęło w nim 6 osób, a 29 zaginęło. Po przesłuchaniu ma zapaść decyzja w sprawie utrzymania nakazu aresztowania. 13 stycznia ogromny statek wycieczkowy Costa Concordia z 4200 osobami, odbywający rejs po Morzu Śródziemnym, rozbił się na skałach przy wyspie Giglio. Prokuratura, która dzień po wypadku wydała nakaz aresztowania kapitana, twierdzi, że wykonał niewłaściwy manewr zbliżając się do wyspy i opuścił pokład, gdy trwała tam jeszcze ewakuacja. Kapitanowi Costa Concordii postawiono zarzuty doprowadzenia do katastrofy statku i jego porzucenia oraz nieumyślnego spowodowania śmierci. Jak wyjaśniono, został aresztowany, ponieważ istniała realna groźba ucieczki.
Media podały, że Schettino grozi wyrok do 15 lat więzienia. Także armator, do którego należała Costa Concordia, przyznał, że Schettino jest winny popełnienia błędów i spowodowania katastrofy. Z pierwszych ustaleń wynika, że podpłynięcie do wyspy, otoczonej przez groźne dla żeglugi skały, to przejaw brawury i – jak twierdzi prokuratura - „niewybaczalnej lekkomyślności" kapitana, który obrał kurs na Giglio po to, by pozdrowić syreną okrętową mieszkającego tam emerytowanego admirała, jego dawnego przełożonego. W marynarskiej gwarze gest ten, praktykowany w tym rejonie jako swoisty hołd dla charyzmatycznego wilka morskiego, nazywany jest „ukłonem".
Kapitan chciał sprawić przyjemność szefowi restauracji?
Prasa ujawniła, że obrawszy ten kurs kapitan zadzwonił do admirała - prawdopodobnie po to, by zawiadomić go o tym, że Costa Concordia jest w pobliżu. Poza tym ustalono, że Francesco Schettino podpłynął ku wyspie, by zrobić przyjemność pochodzącemu z niej menedżerowi pokładowej restauracji. Gdy Costa Concordia zbliżała się do wyspy kapitan zawołał szefa restauracji na górny pokład, by mógł na nią popatrzeć.
O kapitanie Franceso Schettino piszą obszernie włoskie gazety dopatrując się winy za spowodowanie katastrofy w brawurze i uwielbieniu ryzyka, z czego słynął od dawna. „La Repubblica" podkreśla, że kapitan Costa Concordii „prowadził gigantyczne statki jak ferrari na autostradzie", jest „samochwałą”, ma autorytarny charakter. Podpływanie wielkim statkiem do wysp uważał zaś zawsze za wyzwanie i rodzaj "hazardu". Zdaniem śledczych, cytowanych przez gazetę, to, że kapitan wpłynął statkiem szerokości 36 metrów w środek korytarza morskiego szerokiego na 68 metrów było niemal przeprowadzeniem go przez „ucho igielne".
eb, pap