Od kilku miesięcy trwa afera wokół zakonu franciszkanów w Rosji, który media oskarżają o dwulicowość i wynajęcie swojej dawnej siedziby agencji towarzyskiej.
"Moskiewski klasztor okazał się burdelem" - taki tytuł nosił opublikowany w poniedziałek przez gazetę "Komsomolskaja Prawda" artykuł. Autorzy zarzucili franciszkanom wprost, że wynajęli swoją dawną siedzibę agencji towarzyskiej.
Według gazety, której dziennikarze nie chcieli rozmawiać z franciszkanami, zakon czerpie zyski z nierządu. Na zdjęciu przedstawiono roznegliżowaną panienkę w zakonnym welonie i obok mnicha ze złożonymi do modlitwy rękoma.
Do nagonki włączyła się państwowa telewizja ORT, która także nie udzieliła głosu żadnemu z zakonników, pokazano tylko zdjęcie budynku i wygłoszono komentarz zza kamery przez prowadzącego dziennikarza.
W materiale filmowym przeplatały się przeróżne obrazki: scena z nocnego baru ze sceną z katolikami przyjmującymi Komunię św., gazetka z ogłoszeniami towarzyskimi i postać zwierzchnika rosyjskich katolików abp. Tadeusza Kondrusiewicza. Wszystko to opatrzono komentarzami sugerującymi, jakoby Kościół zajmował się podejrzaną działalnością.
"Jestem tym wstrząśnięty" - powiedział przełożony franciszkanów ojciec Grzegorz Cioroch, przez oba media wykreowany niemalże na "sutenera". 40-letni franciszkanin z Polski wyraźnie wygląda na załamanego nerwowo toczącą się wokół niego aferą, zapowiada jednak, że będzie dochodzić sprawiedliwości.
"Co mogę powiedzieć? Że miałem mieszkanie, wynająłem je kobiecie, która mówiła, że zamierza prowadzić działalność charytatywną, czy że padłem ofiarą steku bzdur i pomówień?" - powiedział roztrzęsiony duchowny.
Wśród przedstawicieli Kościoła nikt nie wierzy w jakąkolwiek winę ojca Ciorocha, a sprawę traktuje się jako prowokację, zbiegającą się w czasie ze skandalem wokół wyrzucenia z Rosji pięciu katolickich duchownych.
"Jeszcze w czerwcu mieliśmy informacje, że przygotowywana jest gruba antykatolicka prowokacja i że stoi za nią człowiek związany z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB)" - powiedział jeden z przedstawicieli Kościoła katolickiego, proszący o anonimowość.
Sam ojciec Cioroch był długo niedostępny. Franciszkanie mówili, że otrzymują pogróżki i że ich przełożony pozostaje w ukryciu. Pojawił się na niedzielnej Mszy św., wygłaszając po jej zakończeniu orędzie do wiernych z prośbą o modlitwę i niedawanie wiary pogłoskom.
"Od kwietnia, kiedy otrzymałem informację, że w wynajętym przeze mnie w styczniu mieszkaniu jest dom publiczny, walczę z jego właścicielką. Osoby prowadzące działalność sprzeczną nie tylko z normami moralnymi, ale i z prawem, bezczelnie mówią, że mieszkania nie opuszczą i że jeszcze mnie podadzą do sądu" - powiedział franciszkanin.
Ojciec Cioroch nosi ze sobą teczkę dokumentów. "To pisałem na milicję, to do prokuratury, to do sądu. Prawie wszystko bezskutecznie" - mówi. Niektórzy milicjanci usiłowali przekonać o. Grzegorza, żeby nie domagał się wszczęcia sprawy karnej, bo obróci się ona przeciwko niemu.
"Milicja przybyła do mieszkania 12 kwietnia, w dzień po tym, jak złożyłem zawiadomienie o przestępstwie. I co? I nic. Na początku wydawało się, że wyrzucą bandytów, przyjechało 10 wozów, zaczęli wyprowadzać panienki i klientów, a wkrótce pojawiła się właścicielka i jacyś inni milicjanci. Kobieta zaczęła krzyczeć, że ona mi jeszcze pokaże. W pewnym momencie całe towarzystwo w mundurach zaczęło powoli odjeżdżać. Kilku, którzy zostali, radziło mi wprost, żebym +dogadał się z tą kobietą+, bo oni nie mogą nic zrobić, a zaraz potem zobaczyłem, jak ostatni pozostający na miejscu stróże prawa ucinają sobie przyjacielską pogawędkę przy kawie z sutenerką" - wspomina duchowny.
Później - jak opowiada - zaczęły się telefony do nowej siedziby franciszkanów z pogróżkami, po których mnisi wzmocnili ochronę i zaryglowali drzwi. W nocy z wtorku na środę ktoś w ich nowej siedzibie wybił szyby, wreszcie pojawiły się artykuły w prasie.
"Nikt, żaden rosyjski dziennikarz, który pisał o sprawie, nie próbował się skontaktować z przedstawicielami Kościoła ani ze mną" - powiedział ojciec Grzegorz.
Franciszkanin twierdzi też, że nieznani ludzie zwabili go podstępem pod dom, w którym mieści się agencja towarzyska, i filmowali bez zezwolenia. Zdjęcia te pokazała później telewizja ORT.
"1 października dostałem telefon, że mam przyjechać na miejsce, bo są tam przedstawiciele prokuratury, którzy badają sprawę. Wydawało się to dziwne, bo była już 19.30, ale mimo wszystko pojechałem. Na miejscu było około 10 młodych mężczyzn, którzy od razu zaczęli mnie filmować kamerą; gdy prosiłem, żeby się wylegitymowali, odmawiali. Chcieli, żebym koniecznie dostał się do środka - teraz rozumiem, że zamierzali w ten sposób sfilmować mnie, jak odwiedzam +swój+ dom schadzek. Powiedziałem, że nie jestem w stanie tam wejść, bo lokatorka wymieniła zamki, i że gdybym mógł, chętnie bym stamtąd wyrzucił ludzi, którzy zamienili moje mieszkanie w dom publiczny. Staliśmy tak, aż jeden z tzw. przedstawicieli prokuratury podszedł, podał mi rękę i z ironicznym uśmieszkiem powiedział, że życzy mi sukcesów" - wspomina duchowny.
Nieznajomi mężczyźni, którzy odmawiali wylegitymowania się i filmowali bez zezwolenia polskiego franciszkanina, usiłując z niego zrobić "właściciela burdelu", okazali się współpracownikami kanału ORT lub przynajmniej osobami, które przekazały kanałowi nakręconą kasetę.
"Jeśli wziąć pod uwagę, że pod adresem domu schadzek zarejestrowany jest klasztor franciszkanów, sytuacja jest w ogóle absurdalna" - mówił dziennikarz ORT w czasie gdy zdjęcia pokazywały ojca Ciorocha jako "właściciela" intratnego interesu, stojącego przed jego drzwiami. "W statucie zakonu - dodawał głos zza kamery - napisano, że zakon może zgodnie z określonym porządkiem zapraszać obcych obywateli celem zajmowania się przez nich działalnością zawodową". Później pojawiał się ironiczny komentarz, że przecież prostytucja to też taka działalność.
em, pap
Według gazety, której dziennikarze nie chcieli rozmawiać z franciszkanami, zakon czerpie zyski z nierządu. Na zdjęciu przedstawiono roznegliżowaną panienkę w zakonnym welonie i obok mnicha ze złożonymi do modlitwy rękoma.
Do nagonki włączyła się państwowa telewizja ORT, która także nie udzieliła głosu żadnemu z zakonników, pokazano tylko zdjęcie budynku i wygłoszono komentarz zza kamery przez prowadzącego dziennikarza.
W materiale filmowym przeplatały się przeróżne obrazki: scena z nocnego baru ze sceną z katolikami przyjmującymi Komunię św., gazetka z ogłoszeniami towarzyskimi i postać zwierzchnika rosyjskich katolików abp. Tadeusza Kondrusiewicza. Wszystko to opatrzono komentarzami sugerującymi, jakoby Kościół zajmował się podejrzaną działalnością.
"Jestem tym wstrząśnięty" - powiedział przełożony franciszkanów ojciec Grzegorz Cioroch, przez oba media wykreowany niemalże na "sutenera". 40-letni franciszkanin z Polski wyraźnie wygląda na załamanego nerwowo toczącą się wokół niego aferą, zapowiada jednak, że będzie dochodzić sprawiedliwości.
"Co mogę powiedzieć? Że miałem mieszkanie, wynająłem je kobiecie, która mówiła, że zamierza prowadzić działalność charytatywną, czy że padłem ofiarą steku bzdur i pomówień?" - powiedział roztrzęsiony duchowny.
Wśród przedstawicieli Kościoła nikt nie wierzy w jakąkolwiek winę ojca Ciorocha, a sprawę traktuje się jako prowokację, zbiegającą się w czasie ze skandalem wokół wyrzucenia z Rosji pięciu katolickich duchownych.
"Jeszcze w czerwcu mieliśmy informacje, że przygotowywana jest gruba antykatolicka prowokacja i że stoi za nią człowiek związany z rosyjską Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB)" - powiedział jeden z przedstawicieli Kościoła katolickiego, proszący o anonimowość.
Sam ojciec Cioroch był długo niedostępny. Franciszkanie mówili, że otrzymują pogróżki i że ich przełożony pozostaje w ukryciu. Pojawił się na niedzielnej Mszy św., wygłaszając po jej zakończeniu orędzie do wiernych z prośbą o modlitwę i niedawanie wiary pogłoskom.
"Od kwietnia, kiedy otrzymałem informację, że w wynajętym przeze mnie w styczniu mieszkaniu jest dom publiczny, walczę z jego właścicielką. Osoby prowadzące działalność sprzeczną nie tylko z normami moralnymi, ale i z prawem, bezczelnie mówią, że mieszkania nie opuszczą i że jeszcze mnie podadzą do sądu" - powiedział franciszkanin.
Ojciec Cioroch nosi ze sobą teczkę dokumentów. "To pisałem na milicję, to do prokuratury, to do sądu. Prawie wszystko bezskutecznie" - mówi. Niektórzy milicjanci usiłowali przekonać o. Grzegorza, żeby nie domagał się wszczęcia sprawy karnej, bo obróci się ona przeciwko niemu.
"Milicja przybyła do mieszkania 12 kwietnia, w dzień po tym, jak złożyłem zawiadomienie o przestępstwie. I co? I nic. Na początku wydawało się, że wyrzucą bandytów, przyjechało 10 wozów, zaczęli wyprowadzać panienki i klientów, a wkrótce pojawiła się właścicielka i jacyś inni milicjanci. Kobieta zaczęła krzyczeć, że ona mi jeszcze pokaże. W pewnym momencie całe towarzystwo w mundurach zaczęło powoli odjeżdżać. Kilku, którzy zostali, radziło mi wprost, żebym +dogadał się z tą kobietą+, bo oni nie mogą nic zrobić, a zaraz potem zobaczyłem, jak ostatni pozostający na miejscu stróże prawa ucinają sobie przyjacielską pogawędkę przy kawie z sutenerką" - wspomina duchowny.
Później - jak opowiada - zaczęły się telefony do nowej siedziby franciszkanów z pogróżkami, po których mnisi wzmocnili ochronę i zaryglowali drzwi. W nocy z wtorku na środę ktoś w ich nowej siedzibie wybił szyby, wreszcie pojawiły się artykuły w prasie.
"Nikt, żaden rosyjski dziennikarz, który pisał o sprawie, nie próbował się skontaktować z przedstawicielami Kościoła ani ze mną" - powiedział ojciec Grzegorz.
Franciszkanin twierdzi też, że nieznani ludzie zwabili go podstępem pod dom, w którym mieści się agencja towarzyska, i filmowali bez zezwolenia. Zdjęcia te pokazała później telewizja ORT.
"1 października dostałem telefon, że mam przyjechać na miejsce, bo są tam przedstawiciele prokuratury, którzy badają sprawę. Wydawało się to dziwne, bo była już 19.30, ale mimo wszystko pojechałem. Na miejscu było około 10 młodych mężczyzn, którzy od razu zaczęli mnie filmować kamerą; gdy prosiłem, żeby się wylegitymowali, odmawiali. Chcieli, żebym koniecznie dostał się do środka - teraz rozumiem, że zamierzali w ten sposób sfilmować mnie, jak odwiedzam +swój+ dom schadzek. Powiedziałem, że nie jestem w stanie tam wejść, bo lokatorka wymieniła zamki, i że gdybym mógł, chętnie bym stamtąd wyrzucił ludzi, którzy zamienili moje mieszkanie w dom publiczny. Staliśmy tak, aż jeden z tzw. przedstawicieli prokuratury podszedł, podał mi rękę i z ironicznym uśmieszkiem powiedział, że życzy mi sukcesów" - wspomina duchowny.
Nieznajomi mężczyźni, którzy odmawiali wylegitymowania się i filmowali bez zezwolenia polskiego franciszkanina, usiłując z niego zrobić "właściciela burdelu", okazali się współpracownikami kanału ORT lub przynajmniej osobami, które przekazały kanałowi nakręconą kasetę.
"Jeśli wziąć pod uwagę, że pod adresem domu schadzek zarejestrowany jest klasztor franciszkanów, sytuacja jest w ogóle absurdalna" - mówił dziennikarz ORT w czasie gdy zdjęcia pokazywały ojca Ciorocha jako "właściciela" intratnego interesu, stojącego przed jego drzwiami. "W statucie zakonu - dodawał głos zza kamery - napisano, że zakon może zgodnie z określonym porządkiem zapraszać obcych obywateli celem zajmowania się przez nich działalnością zawodową". Później pojawiał się ironiczny komentarz, że przecież prostytucja to też taka działalność.
em, pap