Zmiany wymusiło złożenie 6 lutego dymisji przez premiera Emila Boca i jego rząd. Ogłaszając dymisję, Boc tłumaczył, że w ten sposób chce zachować stabilność w kraju. Dodał, że rezygnuje, aby złagodzić napięcia społeczne po tygodniach protestów przeciwko ostrym cięciom budżetowym. - Jest to właściwy moment na poważne decyzje polityczne - powiedział Boc, uzasadniając decyzję o dymisji na posiedzeniu gabinetu, które transmitowała telewizja. - Wiem, że podejmowałem trudne decyzje, ale ich owoce wkrótce się pojawią. Najważniejszą rzeczą jest gospodarcza stabilizacja kraju. W czasach kryzysu rząd nie bierze udziału w konkursie popularności, lecz ratuje państwo - podkreślił ustępujący premier. Boc zaapelował jednocześnie do polityków, aby szybko powołali nowy rząd.
Ungureanu, 43-letni historyk i były szef dyplomacji, ma 10 dni na sformowanie gabinetu, opracowanie programu prac rządu i zwrócenie się do parlamentu o wotum zaufania. Wniosek ten, jak pisze Reuters, ma szanse powodzenia, gdyż rządząca koalicja i jej partnerzy dysponują wystarczającą liczbą głosów, by zatwierdzić nowy gabinet. Jeśli parlament nie powoła nowego rządu w ciągu 60 dni, zostanie rozwiązany, a prezydent rozpisze przedterminowe wybory.
W Rumunii od prawie czterech tygodni trwają protesty przeciwko rządowemu programowi oszczędności, organizowane m.in. przez opozycyjną Partię Socjaldemokratyczną (PSD). Rządowa polityka radykalnych cięć spowodowała obniżenie standardu życia Rumunów. Do pogorszenia nastrojów w społeczeństwie przyczyniła się także powszechna korupcja. W ubiegłym tygodniu szef PSD Victor Ponta opowiedział się za wcześniejszymi wyborami parlamentarnymi i zobowiązał się do współpracy z Międzynarodowym Funduszem Walutowym (MFW).W 2009 roku pogrążona w recesji Rumunia pożyczyła 20 mld euro od MFW, Unii Europejskiej i Banku Światowego, aby móc wypłacać wynagrodzenia w sektorze publicznym i emerytury. W zamian Bukareszt zobowiązał się do realizacji programu oszczędnościowego. W roku 2010 rząd podniósł podatek od sprzedaży z 19 do 24 procent i obciął płace w sektorze publicznym o jedna czwartą, żeby zredukować deficyt budżetowy.
PAP, arb