Polityka Iranu - „sankcje za sankcje"- nie musi wywołać wojny z UE – może natomiast sprawić, że Iran zostanie zaatakowany przez Izrael. Benjamin Netanjahu nie raz odgrażał się, że Izrael jest gotowy do ataku. W kraju, który przeznacza najwięcej pieniędzy z budżetu na ministerstwo obrony, czyli de facto zbrojenia, taki pęd do wojny nie powinien dziwić. Pokutuje tam mentalność oblężonej twierdzy - „jeśli nie my ich to oni nas". Izrael przygotowuje się na to starcie z Iranem już od 2009 roku – od tego czasu w budżecie państwa żydowskiego poważnie zwiększono wydatki na obronność kraju, argumentując to rosnącym zagrożeniem ze strony Teheranu.
W przypadku konfliktu Izraela z Iranem, Stany Zjednoczone nie zawahają się pomóc swojemu sprawdzonemu sojusznikowi. W stronę Iranu płynie już amerykański lotniskowiec – który dołączy do dwóch innych tego typu okrętów stacjonujących w Zatoce Perskiej. A zaangażowanie w konflikt USA, oznacza zaangażowanie się w ten sam konflikt NATO.
Czy Iran w takim starciu jest skazany na klęskę? Otóż, wbrew pozorom, nie. Mimo ogromnego arsenału, jakim dysponują USA (NATO) i Izrael, akcja przeciwko Iranowi może zakończyć się klęską. Iran jest bowiem znacznie lepiej przygotowany do obrony, niż Irak - kraj ten od lat specjalizuje się w tworzeniu i produkcji własnych technologii i sprzętu wojskowego. Paradoksalnie, dzięki blokowaniu Iranowi dostępu do zachodnich technologii wojskowych, kraj ten uniezależnił się od swoich potencjalnych przeciwników – i dziś dysponuje dużym i nowoczesnym potencjałem wojskowym, o którym Zachód wie bardzo niewiele.
Najwięcej na konflikcie z Iranem może stracić Europa. Państwa Unii szukają dziś oszczędności. Borykają się z niestabilnością waluty i kryzysem. Pomocy szukają za granicą. W tej sytuacji Europy nie stać nas na wojnę - szczególnie taką, która toczy się tysiące kilometrów od granic Unii.