Powołując się na różne źródła, Human Rights Watch (HRW) podała, że Tybetańczycy są umieszczani w prowizorycznych aresztach, znajdujących się głównie w tybetańskiej stolicy Lhasie, gdzie władze zmuszają ich do uczestniczenia w sesjach reedukacji politycznej. Stosowana jest ona od dawna wobec tybetańskich mnichów oraz opozycjonistów.
W internetowym oświadczeniu HRW podkreśla, że pierwszy raz od końca lat 70. XX wieku takie środki stosowane są wobec zwykłych Tybetańczyków. Według organizacji dokładna liczba zatrzymanych nie jest znana, ale może chodzić nawet o kilkaset osób, które ostatnio wróciły z Biharu. W tym indyjskim mieście leżącym przy granicy z Nepalem Tybetańczycy uczestniczyli w wykładach mieszkającego na uchodźstwie dalajlamy.
Chiny uważają duchowego przywódcę Tybetańczyków za separatystę próbującego znieść kontrolę Pekinu nad Tybetem. Sam dalajlama podkreśla, że chce wyłącznie szerszej autonomii dla Tybetańczyków. Rzecznik chińskiego MSW powiedział na piątkowym briefingu, że Chiny wprowadzają zaostrzone środki bezpieczeństwa w Tybecie. W ten sposób Pekin chce zapobiec wybuchowi przemocy przed przypadającą 14 marca rocznicą zamieszek w Lhasie, w wyniku których w 2008 r. zginęły 22 osoby.
Policja i lokalne władze twierdzą, że nic nie wiedzą o domniemanych zatrzymaniach Tybetańczyków. Zdaniem HRW za prowizoryczne areszty Chińczykom służy m.in. baza wojskowa, ośrodek szkoleniowy armii, schronisko dla bezdomnych, a także hotele.
Od roku w Tybecie panuje napięta sytuacja. W marcu 2011 roku podpalił się młody mnich z klasztoru Kirti, w wyniku czego zmarł. Od tego czasu w jego ślady poszło kilkunastu Tybetańczyków, w większości mnichów i mniszek buddyjskich z Syczuanu. Zdaniem obrońców praw człowieka samopodpalenia mnichów stanowią desperacką odpowiedź na represje kulturalne i religijne Pekinu w regionach tybetańskich.
eb, pap