Od początku powstania w Syrii syryjskie siły bezpieczeństwa zabiły tam kilka tysięcy ludzi, najczęściej bezbronnych uczestników antyrządowych demonstracji. Po kilku miesiącach pokojowych demonstracji rebelia przerodziła się w zbrojne powstanie. Jego dowódcy alarmują, że nie mają wystarczającej ilości broni i amunicji. Mimo to administracja prezydenta USA Baracka Obamy liczy głównie na sankcje i dyplomatyczny nacisk na reżim Asada, który został potępiony nawet przez kraje Ligii Arabskiej.
19 lutego przewodniczący Kolegium Szefów Sztabów Sił Zbrojnych USA generał Martin Dempsey sprzeciwił się wysłaniu broni rebeliantom - sugerował, że może ona trafić w niepowołane ręce. - Myślę, że przedwcześnie jest podejmować decyzje o uzbrojeniu ruchu opozycyjnego w Syrii, ponieważ chciałbym, żeby ktoś mi jasno zidentyfikował tę opozycję - tłumaczył Dempsey w programie "Fareed Zakaria GPS" w telewizji CNN. Zdaniem generała Syria stała się "areną, na której działają wszelkiego rodzaju interesy". Wymienił w tym kontekście Turcję, sunnitów i szyitów, Arabię Saudyjską, Iran, a także Al-Kaidę. - Jest tam wielu graczy i myślę, że dopóki nie poznamy lepiej, kim oni są, przedwcześnie byłoby mówić o ich uzbrajaniu - podsumował.
W bardziej dyplomatyczny sposób określiła stanowisko amerykańskie sekretarz stanu Hillary Clinton, mówiąc, że USA nadal będą "wspierać pokojowe plany opozycji syryjskiej na rzecz zmian". Waszyngton - jak zauważył "New York Times" - pragnie uniknąć "wrażenia, że stara się interweniować w Syrii, częściowo dlatego, by nie dostarczyć Iranowi pretekstu do zaangażowania się po stronie swego regionalnego sojusznika".
PAP, arb