"Kochamy Rosję"
Akcję na Łużnikach poprzedził pochód sympatyków Putina na Bulwarze Frunzeńskim. Uczestniczyło w nim co najmniej 30 tys. osób. - Przyszliśmy tutaj, aby powiedzieć, że kochamy Rosję. Powiedzieć tak, by usłyszał nas cały kraj - oznajmił premier. - Nie oglądajcie się na zagranicę, nie rozbiegajcie się w różne strony i nie zdradzajcie ojczyzny. Bądźcie z nami, pracujcie dla niej i jej narodu. Kochajcie ją tak, jak kochamy ją my. Całym sercem - apelował. - Nikogo nie odpychamy, nikogo nie szkalujemy i nikogo nie zaczepiamy. Wprost przeciwnie - wzywamy wszystkich do konsolidacji wokół kraju. Wszystkich, którzy uważają naszą Rosję za swoją ojczyznę, którzy gotowi są jej bronić - przekonywał Putin. - Nie pozwolimy, by ktokolwiek ingerował w nasze sprawy. Nie pozwolimy, by ktokolwiek narzucał nam swoją wolę, gdyż mamy własną. To ona zawsze pomagała nam zwyciężać - zaznaczył. - Jesteśmy narodem zwycięzców. Mamy to w genach. Mamy to w kodzie genetycznym. Jest to przekazywane z pokolenia na pokolenie - podsumował szef rządu.
Przełożeni zmuszali pracowników do manifestacji?
Demonstrację w stolicy Rosji zorganizował sztab wyborczy Putina i Ogólnorosyjski Front Narodowy, który stanowi jego zaplecze w walce o prezydenturę. Skupia on sterowane z Kremla organizacje kombatanckie, młodzieżowe, kobiece, związkowe i biznesowe. W manifestacji uczestniczyli nie tylko sympatycy Putina z Moskwy i obwodu moskiewskiego, ale także z innych regionów Federacji Rosyjskiej - np. z Jekaterynburga do stolicy przyjechał specjalny pociąg agitacyjny, który przywiózł 700 robotników z uralskich fabryk. Niezależne media od kilku dni informowały o ludziach zmuszanych przez przełożonych do uczestnictwa w akcji poparcia dla Putina. Skargi takie napływały tak z Moskwy, jak i innych regionów Federacji Rosyjskiej.
Akcje oponentów Putina
Akcje w Moskwie zorganizowali też inni kandydaci w wyborach prezydenckich. Na placu Aleksandra Puszkina demonstrowali sympatycy przywódcy nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimira Żyrinowskiego, a na placu Teatralnym - zwolennicy lidera Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) Giennadija Ziuganowa. Ten pierwszy wezwał obywateli Rosji, by 4 marca dokonali właściwego wyboru, tj. zagłosowali na niego. Żyrinowski ostrzegł, że "największe nieszczęścia spadają na Rosję właśnie na początku marca". Przypomniał w tym kontekście, że "1 marca 1881 roku zamordowany został car Aleksandr I, 2 marca 1917 roku abdykował car Mikołaj II, 5 marca 1953 roku zmarł Józef Stalin, a 2 marca 1931 roku urodził się Michaił Gorbaczow".
III wojna światowa
Szef LDPR oświadczył również, że latem tego roku może się zacząć III wojna światowa. - Gdy tylko złamią Syrię, zaatakują Iran. Wykorzysta to Azerbejdżan, który spróbuje odzyskać Górski Karabach. Armenia nie będzie chciała do tego dopuścić. Po stronie Azerbejdżanu wystąpi Turcja. W ten sposób nasz kraj może zostać wciągnięty w wojnę - grzmiał. Słuchało go około 1,5 tys. stronników. Natomiast Ziuganow marcowe wybory prezydenckie porównał do Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jak w Rosji nazywa się tę część II wojny światowej, w której ZSRR walczył po stronie koalicji antyhitlerowskiej. Przywódca KPRF obiecał, że będzie walczył o każdą komisję wyborczą i każdy dom. - Jest to równie trudna walka, jak pod Stalingradem - oświadczył. Ziuganow ocenił też, że im wyższa będzie frekwencja wyborcza, tym większe będzie prawdopodobieństwo drugiej tury głosowania. W manifestacji uczestniczyło około 2,5 tys. osób.
Czytaj więcej na Wprost.pl:Rosjanie maszerują dla Putina. Zwolenników premiera dowożono do Moskwy pociągami
PAP, arb, ja