Zarówno Koreańczycy z Południa, jak i Amerykanie zapewniają, że rozpoczynające się 27 lutego 12-dniowe ćwiczenia, głównie w postaci symulacji komputerowych, mają charakter defensywny. Agencja Associated Press zauważa, że doniesienia o groźbie z Północy nadeszły dzień po tym, jak specjalny wysłannik USA Glyn Davies oświadczył w Seulu, że najpierw muszą poprawić się stosunki między obiema Koreami, by doszło do polepszenia relacji na linii Waszyngton- Phenian.
AP informuje, że Kim Dzong Un, będący zwierzchnikiem ponad milionowej armii, wydał swój rozkaz żołnierzom podczas wizytowania jednostek frontowych armii, w tym jednostki, która ostrzelała w 2010 r. południowokoreańską wyspę Yeonpyeong na Morzu Żółtym. Było to pierwsze ostrzelanie strefy cywilnej od wojny koreańskiej z lat 1950-1953, co doprowadziło do bezprecedensowego wzrostu napięcia na Półwyspie Koreańskim. "Rozkazał im wykonanie silnego uderzenia odwetowego na wroga, nawet jeśli ten choćby o 0,001 milimetra naruszyłby wody terytorialne kraju" - poinformowała oficjalna północnokoreańska agencja KCNA. Nie sprecyzowano, kiedy przywódca Korei Płn. wizytował oddziały. Agencja KCNA oceniła, że w związku z ćwiczeniami wzrosło zagrożenie wojną na Półwyspie Koreańskim.
Tymczasem 25 lutego wpływowa Narodowa Komisja Obrony oceniła, że wspólne ćwiczenia wojskowe Korei Płd. i USA to "ciche wypowiedzenie wojny". Według Komisji manewry naruszają suwerenność Phenianu i są oznaką "niewybaczalnej histerii wojennej" w czasie, gdy Korea Płn. pogrążona jest w smutku po śmierci przywódcy Kim Dzong Ila. Podkreślono przy tym, że północnokoreańskie wojsko będzie przeciwdziałać manewrom, prowadząc "świętą wojnę według własnego modelu".
PAP, arb