Łucenko, który pracował w rządzie odbywającej dziś karę siedmiu lat więzienia ówczesnej premier Julii Tymoszenko, oświadczył po ogłoszeniu decyzji sądu, że nie ma zamiaru się poddawać. - Sąd odczytał wyrok, który został przygotowany przez polityków. Będę dowodził swych racji zarówno na polu prawnym, jak i politycznym - oświadczył. Wyrok na Łucenkę obejmuje konfiskatę mienia oraz pozbawienie go tytułu urzędnika państwowego. Były minister ma również zapłacić dwie grzywny: jedną, w wysokości ponad 600 tysięcy hrywien (ok. 240 tysięcy złotych), samodzielnie, drugą zaś - w wysokości prawie 300 tysięcy hrywien (ok. 120 tys. złotych) - wraz ze swym kierowcą Leonidem Prystuplukiem, skazanym w tym samym procesie na trzy lata więzienia w zawieszeniu.
UE i Polska krytykują wyrok
Do wyroku wobec Łucenki odniósł się w poniedziałek w Brukseli minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. - Z tego, co wiem, został oskarżony o relatywnie trywialne wykroczenie, więc wydaje się to dysproporcjonalne. Jest to kolejny argument dla tych, którzy podejrzewają, że ukraiński system sądowniczy nie jest całkowicie wolny od motywacji politycznych - powiedział.
Także szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton i komisarz ds. rozszerzenia Sztefan Fuele wyrazili rozczarowanie faktem skazania Łucenki. Ich zdaniem ten wyrok potwierdza, że na Ukrainie kontynuuje się procesy, które nie szanują międzynarodowych standardów względem przejrzystości, uczciwości i niezależności. Zapowiedzieli, że UE będzie uważnie śledzić rozwój sytuacji na Ukranie, w tym sprawę odwołania Łucenki oraz rewizji procesu byłej premier Julii Tymoszenko.
Proces polityczny?
Łucenko stanął przed sądem za to, że będąc szefem MSW w rządzie Julii Tymoszenko, przyznał Prystuplukowi - z pominięciem prawa - dodatek emerytalny w wysokości 40 tys. hrywien (ok. 16 tys. złotych). Łucence zarzucano także niezgodne z prawem wykorzystanie środków budżetowych podczas obchodów Dnia Milicji w latach 2008 i 2009 oraz łamanie prawa przy wyjaśnianiu okoliczności próby otrucia Wiktora Juszczenki w prezydenckiej kampanii wyborczej 2004 roku. Jeszcze w trakcie procesu Łucenko oświadczał, że padł ofiarą odczuwanej przez władze "chęci zemsty za strach po pomarańczowej rewolucji" oraz chęci "publicznego ukarania za Majdan, co ma służyć zastraszeniu milionów Ukraińców".
Zemsta za pomarańczową rewolucję?
Łucenko był jednym z bohaterów pomarańczowej rewolucji 2004 roku, masowych protestów, których centrum znajdowało się na głównym placu Kijowa, Majdanie Niepodległości. Powszechne niezadowolenie wybuchło, gdy opozycja oskarżyła ówczesne władze Ukrainy o sfałszowanie wyborów prezydenckich. Według oficjalnych wyników wygrał je obecny prezydent Wiktor Janukowycz, który pełnił w tamtym czasie funkcję premiera. Ostatecznie pod wpływem wielodniowych protestów zarządzono powtórzenie drugiej tury głosowania, w której zwyciężył ówczesny przywódca opozycji Wiktor Juszczenko.
Łucenko został zatrzymany w grudniu 2010 r., lecz przed sądem stanął dopiero w maju 2011 r. 17 kwietnia sprawa jego aresztu zostanie rozpatrzona przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu - poinformowała w ubiegłym tygodniu obrona byłego ministra. - Podczas otwartego dla publiczności przesłuchania w Trybunale zostaną rozpatrzone dwie kwestie: bezprawnego zatrzymania Jurija Łucenki oraz politycznego umotywowania przetrzymywania go pod strażą - oświadczył wówczas adwokat Łucenki Ihor Fomin.
ja, PAP