Tylko jeden z zakładników, przetrzymywanych w moskiewskim teatrze przez Czeczeńców, zginął od kuli. Pozostali zmarli w efekcie gazu zastosowanego przez rosyjskie oddziały specjalne podczas szturmu teatru - poinformował w szef moskiewskiej służby medycznej Andriej Sielcowski.
W szpitalach, do których kierowano uwolnionych zakładników narzekano, że placówki były przygotowane do operowania rannych, zaś absolutnie niezdolne do przyjmowania osób z objawami zatrucia.
"Brakowało aparatów tlenowych, większość z postawionych w stan gotowości lekarzy stanowili chirurdzy, tymczasem zamiast ludzi z ranami postrzałowymi przywożono zatrutych" - powiedział pracownik szpitala.
Według przedstawiciela szpitala, w najgorszym stanie byli ci zakładnicy, którzy siedzieli blisko sceny. Gaz wpuszczono przez otwory wentylacyjne.
Szef moskiewskiej służby medycznej Andriej Sielcowski powiedział w niedzielę dziennikarzom, że wpływ gazu na ludzi, którzy znajdowali się w niecodziennej sytuacji, był znacznie silniejszy z powodu ich osłabienia. Przede wszystkim w związku z tym, że zakładnicy "spędzili ponad dwie doby niewiele się ruszając, nie mieli niezbędnej ilości wody i żywności".
Sielcowski podkreślił, że w zwykłych warunkach "gaz nie zachowuje się tak agresywnie, środek ten często wykorzystuje się podczas operacji chirurgicznych i skutki jego oddziaływania zostały już dawno zbadane".
Dla rehabilitacji zatrutych takim gazem "potrzeba czasu" - powiedział Sielcowski, dodając, że nowoczesnymi metodami reanimacji można "utrzymać funkcje organizmu" po zatruciu.
Lekarz poinformował, że antidotum, które zastosowano po użyciu gazu "ma szerokie zastosowanie i jest obliczone na neutralizację dużego asortymentu środków specjalnych".
les, pap
Czytaj też: Gaz, który uratował, ale i zabił zakładników