Główny dostawca rosyjskiego gazu na Białoruś - "Gazprom" - tydzień temu zagroził jednak, że nie dostarczy nic więcej ponad przewidziane w umowach międzynarodowych 10,2 mld metrów sześc. gazu rocznie. Przedstawicielom białoruskiego rządu poradzono, by brakujący gaz kupili po cenach komercyjnych od innych rosyjskich dostawców, np. "Itery". Jednak za taką dostawę trzeba zapłacić po 36 dolarów za tysiąc metrów sześć., podczas gdy taryfy ulgowe wynoszą 24,2 dolara.
Zadłużenie Białorusi wobec "Gazpromu" wynosi obecnie ponad 200 mln dolarów; do kasy potentata gazowego wpłynęło stamtąd zaledwie niewiele ponad 8 proc. przewidzianych w umowach opłat; znikome też były obiecanych dostawy barterowych.
Zdaniem niezależnej "Biełaruskoj Gaziety", realnie "Gazprom" otrzymał dotąd zaledwie 2-3 dolary za tysiąc metrów sześć. gazu. Specjaliści gazety uważają, że możliwości budżetu Białorusi dają "Gazpromowi" nadzieję na zaledwie 16-17 dol. za tysiąc m. sześc. i prognozują "poważne sankcje gospodarcze ze strony Rosji".
W tej sytuacji podczas negocjacji z ministrem energetyki Białorusi Uładzimirem Siemaszką oraz szefem "Biełtranshaza" (monopolista zajmujący się dystrybucją gazu na Białorusi) Piotrem Pietuchem kierownictwo "Gazpromu" oświadczyło, że nie zamierza dłużej dotować białoruskiej gospodarki.
Władze "Gazpromu" oskarżyły też stronę białoruską o "bezprawne pobieranie gazu", czyli jego kradzież. Według ekspertów, firma ma z Białorusią ten sam problem, co pięć lat temu z Ukrainą.
Tymczasem odcięcie dostaw gazu oznacza dla Białorusi katastrofę gospodarczą o trudnych do przewidzenia skutkach. W bilansie paliwowym Białorusi aż 92 proc. stanowi gaz. Wykorzystuje go jako paliwo większość białoruskich elektrociepłowni. W tej sytuacji w kraju mogą stanąć wszystkie fabryki, a w mieszkaniach zrobi się zimno.
Twarde stanowisko strony rosyjskiej ma także inne podłoże. Analityczne wydanie "Biełaruskich Nowosti" przypomina przy tym, że Białoruś nie jest już najlepszym przyjacielem Rosji, ślimaczy się integracja, a długi Mińska wobec Moskwy rosną.
Niedawno wydalono z Białorusi lidera rosyjskiej prawicy, deputowanego Borysa Niemcowa oraz zmuszono do wyjazdu towarzyszącą mu wiceprzewodniczącą Dumy Państwowej Irinę Chakamadę. Uwagę analityków zwraca fakt, że polityków nie wpuszczono na Białoruś dzień po tym, jak "Gazprom" odmówił dalszych ulgowych dostaw gazu.
Rosyjski potentat usztywnił swoją pozycję w sprawie dostaw gazu na Białoruś również dlatego, że władze w Mińsku przeciągają prywatyzację wspomnianego "Biełtranshaza"", w którym "Gazprom" - za białoruskie długi - zamierza przejąć do 30 proc. akcji.
"Gazprom" naciska też na białoruski rząd w sprawie stworzenia wspólnego przedsiębiorstwa dystrybucji i zbytu gazu - według umów z Mińskiem powinno ono powstać nie później niż 1 czerwca 2003 r. Rosyjski dostawca planuje, że gdyby taka firma powstała, skończyłyby się kłopoty z płatnościami - pieniądze płaciliby bezpośrednio odbiorcy gazu, a nie białoruski rząd.
Specjaliści twierdzą, że białoruskie władze nie zdecydują się na stworzenie takiego przedsiębiorstwa - musiałyby przecież przekazać pod wspólny zarząd całą sieć dystrybucji gazu, która jest jednym z niewielu przynoszących zyski aktywów.
Niezależne białoruskie media twierdzą, że Aleksandr Łukaszenka szuka ostatniej deski ratunku w Kuwejcie, gdzie przebywa z wizytą. Obiecał tamtejszym władzom, że Białoruś może im pomóc w wyjściu na europejskie rynki, być może w zamian za nośniki energii.
em, pap