Moskwa musi też zwrócić pieniądze za - jak to określił Łukaszenka - ochronę celną rosyjskich granic przez Białoruś i ulgi, które otrzymała od Mińska przy budowie rurociągu Jamał-Europa Zachodnia.
Rosja powinna też pokryć straty, jakie poniosła Białoruś w wyniku pobierania podatków pośrednich według kraju przeznaczenia, a nie miejsca odprawy celnej. Towary jadące do Rosji odprawiane są obecnie na białoruskiej granicy - pieniądze z podatków za nie trafiają jednak do Moskwy.
Łukaszenka zaprzecza, że Białoruś jest winna Rosji ponad 200 mln dolarów za dostawy gazy. "Nic nikomu nie jesteśmy winni. Suma naszego długu za gaz równa jest ulgom za budowę rurociągu jamalskiego". Polecił jednak białoruskiemu rządowi jak najszybsze spłacenie długu. Zażądał też, by poszukano - jak to określił - alternatywnych źródeł dostaw gazu na Białoruś.
Nieoczekiwane wystąpienie Łukaszenki związane jest z ograniczeniem dostaw gazu przez rosyjski Gazprom. 1 listopada rosyjski potentat zmniejszył dostawy o połowę, twierdząc, że białoruska strona spóźnia się z opłatami, mimo że kupuje gaz po ulgowych cenach (24 dolary za 1000 m sześc.).
Gazprom za dalsze dostawy żąda przynajmniej 35 dolarów za 1000 m sześc. Jak twierdzą eksperci, to i tak trzy razy mniej niż można za tę samą ilość gazu uzyskać na Zachodzie.
Mimo katastrofalnej sytuacji białoruskiego budżetu, Łukaszenka zabronił rządowi brania od Rosji kredytów na zakup gazu i jakichkolwiek pożyczek. "Lepiej pożyczać od Arabów czy Amerykanów. Oni pomogą bez względu na nasze obecne stosunki" - stwierdził.
em, pap