Według Zenga Chen zdecydował się zostać w Chinach, ponieważ grożono, że jego żona zostanie pobita na śmierć, jeśli on opuści kraj. Chen miał powiedział swojej żonie, że chciał wyjechać za granicę, ale zmuszony został do przyjęcia warunków władz. Żona dysydenta nie ujawniła, kto groził jej śmiercią.
W zeszłym tygodniu 40-letni Chen - prawnik samouk - w zamieszczonym w internecie nagraniu poinformował, że uciekł z aresztu domowego. W nagraniu zwrócił się do premiera Wena Jiabao o wszczęcie dochodzenia w sprawie złego traktowania jego samego i rodziny przez lokalne władze. Chen po ucieczce schronił się w ambasadzie USA. 2 maja oficjalna agencja prasowa Xinhua poinformowała jednak, że dysydent opuścił amerykańską placówkę, a według dziennika "Washington Post" ambasador USA w Pekinie Gary Locke eskortował go do szpitala, gdzie dysydent spotkał się z żoną i dwójką swoich dzieci.
Już wcześniej przedstawiciele strony amerykańskiej informowali, że dysydent nie ma zamiaru opuścić Chin. Dzięki bezprecedensowemu - jak je określa Reuters - porozumieniu Chena z władzami zostanie on przeniesiony "do bezpiecznego miejsca", gdzie będzie mógł studiować. Strona amerykańska oświadczyła też, że udzielenie pomocy Chenowi w ambasadzie było "wyjątkowym przypadkiem w niezwykłych okolicznościach". Amerykanie zapewnili, że "nie przewidują, by coś takiego powtórzyło się w przyszłości".
Chen, który stracił wzrok na skutek przebytej w dzieciństwie choroby, przebywał przez półtora roku w areszcie domowym w miejscowości Donshigu w prowincji Szantung we wschodnich Chinach. Dysydent spędził cztery lata w więzieniu za ujawnienie przymusowych aborcji i sterylizacji w wiejskiej społeczności, z której pochodził. Po uwolnieniu lokalne władze umieściły go w areszcie domowym, choć nie było ku temu podstaw prawnych.PAP, arb