Państwowa telewizja poinformowała, że ataki zostały przeprowadzone przez "terrorystów" w dzielnicy Kazaz "w chwili, gdy ludzie udawali się do pracy, a uczniowie do szkół". Telewizja podała również, że większość ofiar stanowią cywile. Eksplozje wstrząsnęły siedzibą wywiadu wojskowego ok. godz. 8 rano. Budynek wchodzi w skład kompleksu wojskowego.
Agencja AP relacjonuje, że służby medyczne na miejscu zbierają z ulicy ludzkie szczątki. Na miejscu eksplozji widać było spalone samochody osobowe i ciężarówki. Po eksplozjach pozostały dwa leje, jeden z nich głęboki na trzy metry, a szeroki na sześć - według mieszkańców wybuchy nastąpiły zaraz po sobie.
Szef misji obserwacyjnej ONZ w Syrii generał Robert Mood, który udał się na miejsce wybuchów, zaapelował o pomoc w powstrzymaniu "strasznej przemocy" w Syrii. Zapytany, co chciałby przekazać sprawcom zamachów, odparł, że "to nie jest rozwiązanie żadnych problemów". - Jedynie przysporzy więcej cierpienia kobietom i dzieciom - ostrzegł. Zadaniem obserwatorów ONZ jest nadzorowanie obowiązującego w Syrii od 12 kwietnia rozejmu między rebeliantami a siłami reżimu prezydenta Baszara el-Asada.
Zdaniem Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka ataki, o których przeprowadzenie obwiniają się wzajemnie władze i opozycja, "były najpoważniejszymi tego typu zamachami w Syrii od początku rewolty", czyli od marca 2011 roku. Do ostatniej wielkiej eksplozji doszło w syryjskiej stolicy 27 kwietnia, kiedy zamachowiec samobójca zdetonował ładunki wybuchowe w pobliżu funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa - co najmniej dziewięć osób zginęło, a 26 zostało rannych.
Według Obserwatorium w wyniku konfliktu zbrojnego między przeciwnikami Asada a lojalnymi wobec niego siłami zginęło w ciągu ponad roku ponad 11 tys. ludzi. ONZ twierdzi, że w czasie represji wobec uczestników protestów śmierć poniosło ponad 9 tys. ludzi. Z kolei syryjskie władze mówią, że w aktach przemocy, za którymi stają wspierani przez zagranicę islamscy bojownicy, zginęło 2,6 tys. żołnierzy i policjantów.
eb, sjk, PAP