W centrum Bangkoku zablokowano ruch na jednym z głównych skrzyżowań miasta, do którego autokarami przyjechali manifestanci z całego kraju, ubrani na czerwono, z flagami i zdjęciami swego bohatera, byłego premiera Thaksina Shinawatry, przebywającego na emigracji. Wiosną 2010 roku około 100 tys. "czerwonych koszul" okupowało centrum stolicy, domagając się dymisji ówczesnego premiera Abhisita Vejjajivy i rozpisania nowych wyborów parlamentarnych. Po 10 tygodniach demonstracje zostały krwawo stłumione przez wojsko, a główni przywódcy protestujących zostali aresztowani. W zamieszkach - najpoważniejszych w historii współczesnej Tajlandii - zginęło co najmniej 91 osób, a 1900 odniosło obrażenia.
7 kwietnia wprowadzono stan wyjątkowy w stolicy kraju, a następnie stopniowo rozszerzano go na jedną trzecią wszystkich prowincji. Na początku stycznia 2011 roku został on zniesiony w trzech prowincjach na północnym wschodzie kraju. W Bangkoku zrobiono to pod koniec grudnia 2010 roku. Wydarzenia z 2010 roku ujawniły w ostrym świetle podział społeczeństwa na wiejskie masy i biednych mieszkańców miast wiernych Thaksinowi, którego obalono w 2006 roku, i na bogate elity z Bangkoku, grawitujące wokół pałacu królewskiego.
W 40-minutowym przemówieniu na wideo Thaksin, były magnat telekomunikacyjny, kolejny raz zaapelował o pojednanie narodowe. - Dziś powinniśmy odłożyć na bok uprzedzenia, byśmy mogli sami zwrócić się ku sobie nawzajem - powiedział do tłumu swoich zwolenników. - Jeśli konflikt będzie trwać dalej, cierpieć będzie większość - dodał. - To, co się stało w ciągu ostatnich sześciu lat, miało uderzyć tylko we mnie, ale ja ucierpiałem mniej niż mieszkańcy Tajlandii - ocenił.
Tajlandia w ostatnich latach odczuła mocno wpływ ruchów ulicznych i decyzji sądów, które odsunęły od władzy dwóch premierów sprzyjających Thaksinowi. Od sierpnia zeszłego roku na czele rządu stoi jego siostra, Yingluck Shinawatra, która odniosła miażdżące zwycięstwo w wyborach z lipca 2011 roku. Jest ona piątym premierem od czasu odsunięcia od władzy jej brata. "Czerwone koszule" zaapelowały do rządu o ściganie żołnierzy i innych przedstawicieli władzy, których uważają za winnych śmierci ludzi w 2010 roku. Do tej pory nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
PAP, arb