Około stu przedstawicieli walki z terroryzmem analizowało poszczególne biogramy, zanim podczas wideokonferencji zorganizowanej przez Pentagon zaproponowali umieszczenie nazwiska na liście podejrzanych działających w Jemenie i Somalii - wyjaśnił amerykański dziennik. Tak samo miała zrobić CIA z podejrzanymi w Pakistanie. Nazwiska następnie zostały przekazane prezydentowi Obamie, który wydaje zgodę na każde uderzenie w Jemenie i Somalii oraz na niektóre operacje w Pakistanie.
Obama miał osobiście wydać zgodę na zabicie podejrzanych - np. muzułmańskiego duchownego Anwara al-Awlakiego - jednej z głównych, według władz USA, postaci Al-Kaidy. Awlaki, który miał amerykańskie obywatelstwo, zginął w zeszłym roku w Jemenie w wyniku nalotu samolotu bezzałogowego. Prezydent USA miał określić - według byłego szefa gabinetu Białego Domu Williama Daleya - decyzję zabicia Awlakiego jako "łatwą".
"New York Times" pisze również o wewnętrznej debacie na temat kontrowersyjnej metody stosowanej przez administrację przy liczeniu ofiar amerykańskich operacji - według niej człowiek zdolny do walki znaleziony w określonym promieniu od podejrzanego z listy jest również uważany za rebelianta.
PAP, arb