W nocy 5 na 6 czerwca nieznani sprawcy podłożyli ładunek wybuchowy pod bramą wejściową do amerykańskiego konsulatu w Bengazi. Doszło do eksplozji, na szczęście nikt nie został ranny. Rzecznik rządu powiedział, że przy tej okazji doszło do wymiany ognia między dwiema milicjami, z których jedna ochrania amerykańską placówkę. Jedna osoba odniosła drobne obrażenia. Incydent ten mógł być związany z zabiciem przez Amerykanów w Pakistanie czołowego stratega Al-Kaidy, pochodzącego z Libii Abu Jahji al-Libiego - nie można jednak na razie tej informacji potwierdzić.
Lokalne media podają, że do zamachu w Bengazi przyznała się niewielka i nieznana wcześniej w Libii grupa islamistyczna "Omar Abdel Rahman", której nazwa pochodzi od imienia Egipcjanina uznanego przez rząd amerykański za terrorystę i obecnie odsiadującego karę dożywotniego więzienia za udział w planowaniu ataku bombowego na nowojorski World Trade Center w 1993 r.
To już trzeci raz - w ostatnim czasie - celem ataku staje się w Libii społeczność międzynarodowa. W maju biuro Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża (ICRC) zostało ostrzelane z granatników przeciwpancernych. Do ataku przyznała się organizacja "Omar Abdel Rahman", która domaga się usunięcia znaku czerwonego krzyża z samochodów oraz znad siedziby organizacji. W kwietniu zaatakowany został konwój ONZ, którym jechał Specjalny Wysłannik Sekretarza Generalnego ONZ, Ian Martin. Do tej pory nie udało się ustalić, kto rzeczywiście stoi za tymi atakami. Nikt nie został aresztowany.
ja, PAP