Kompletnym niepowodzeniem zakończyły się w ubiegłym tygodniu w Moskwie rozmowy przedstawicieli USA, Unii Europejskiej i Iranu w sprawie irańskiego programu atomowego. Od 1 lipca Zachód już na pewno radykalnie zaostrzy sankcje gospodarcze i finansowe wobec Teheranu. Spotkanie w rosyjskiej stolicy miało być dla Irańczyków ostatnią szansą. Nie skorzystali z niej.
Jeśli przyjmiemy, że Iran rzeczywiście pracuje nad bombą atomową, a nie nad wzbogacaniem uranu do celów naukowych i medycznych, do czego się przyznaje, pozostają tylko trzy możliwości.
Po pierwsze - Teheran pod presją międzynarodowych sankcji w końcu zupełnie zrezygnuje z programu nuklearnego. Ta opcja jest najmniej realna - nigdy jeszcze sankcje nie przekonały żadnego kraju, aby ten zszedł z nuklearnej drogi. Najlepszym przykładem jest tu oczywiście Korea Północna, która mimo wszelkich możliwych międzynarodowych ograniczeń, zdetonowała pierwszą bombę w 2006 r.
Druga możliwa opcja to zatrzymanie się o krok od bomby. Teheran doprowadziłby do sytuacji, w której jest technicznie zdolny do jej budowy w bardzo krótkim czasie, ale ostateczną decyzję podjąłby w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Taka opcja mogłaby zadowolić zarówno przeciwników jak i zwolenników konfrontacji w Iranie. Ale raczej nie zadowoli Ameryki, a szczególnie Izraela, bo premier Benjamin Netanjahu już zapowiedział, że jego kraj nie dopuści do „zdolności nuklearnej” Iranu, nawet jeśli miałby samotnie zaatakować Teheran.
Jest też trzecia możliwość – Iran buduje bombę.
Od ponad 60 lat nuklearnym światem rządzą reguły, które sprawiły, że ten świat wciąż istnieje. Na przykład ta, według której zimnowojenna równowaga między nuklearnymi mocarstwami jest najlepszym zabezpieczeniem przed użyciem bomb, bo każdy atak nuklearny spotkałby się z tak samo niszczycielską odpowiedzią. W tym sensie broń nuklearna jest z natury defensywna, a nie ofensywna.
Amerykanie i Izraelczycy starają się przekonać społeczność międzynarodową, że nuklearny Iran nie będzie się trzymał tej nuklearnej logiki. Waszyngton i Tel Awiw są zdania, że gdy tylko ajatollahowie zbudują bombę, natychmiast zaatakują swoich wrogów. Doprawdy trudno zrozumieć dlaczego akurat Iran, a nie ZSRR w latach 60. XX wieku czy Chiny za czasów Mao, miałby działać wbrew atomowej logice.
Innym zmartwieniem zachodniej koalicji jest potencjalny wyścig zbrojeń nuklearnych na Bliskim Wschodzie, wywołany przez detonację pierwszej irańskiej bomby. Tu również ciekawa analogia – Izrael zdetonował swoją pierwszą bombę pod koniec lat 70. i do dziś nie wywołało to nuklearnego wyścigu zbrojeń wśród jego sąsiadów. Ale założenie dzisiejszych krytyków Iranu jest jasne – przypadek Iranu jest inny, a jego przywódcy są z założenia nieracjonalni.
Jakie są w takim razie racjonalne rozwiązania? Jeśli zgodzimy się, że sankcje nie działają, a pośrednie rozwiązanie, czyli „gotowość do budowy bomby”, nikogo nie satysfakcjonuje, to pozostaje tylko trzecia opcja. Zgodnie ze sprawdzonymi zasadami nuklearnej geopolityki irańska bomba mogłaby przynieść regionowi więcej stabilności. Natomiast próba siłowego powstrzymania Iranu przed jej budową na pewno przyniesie regionowi wojnę.
Założenie, że racjonalność to cecha tylko jednej strony tego konfliktu, jest po prostu nieracjonalne.
Po pierwsze - Teheran pod presją międzynarodowych sankcji w końcu zupełnie zrezygnuje z programu nuklearnego. Ta opcja jest najmniej realna - nigdy jeszcze sankcje nie przekonały żadnego kraju, aby ten zszedł z nuklearnej drogi. Najlepszym przykładem jest tu oczywiście Korea Północna, która mimo wszelkich możliwych międzynarodowych ograniczeń, zdetonowała pierwszą bombę w 2006 r.
Druga możliwa opcja to zatrzymanie się o krok od bomby. Teheran doprowadziłby do sytuacji, w której jest technicznie zdolny do jej budowy w bardzo krótkim czasie, ale ostateczną decyzję podjąłby w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Taka opcja mogłaby zadowolić zarówno przeciwników jak i zwolenników konfrontacji w Iranie. Ale raczej nie zadowoli Ameryki, a szczególnie Izraela, bo premier Benjamin Netanjahu już zapowiedział, że jego kraj nie dopuści do „zdolności nuklearnej” Iranu, nawet jeśli miałby samotnie zaatakować Teheran.
Jest też trzecia możliwość – Iran buduje bombę.
Od ponad 60 lat nuklearnym światem rządzą reguły, które sprawiły, że ten świat wciąż istnieje. Na przykład ta, według której zimnowojenna równowaga między nuklearnymi mocarstwami jest najlepszym zabezpieczeniem przed użyciem bomb, bo każdy atak nuklearny spotkałby się z tak samo niszczycielską odpowiedzią. W tym sensie broń nuklearna jest z natury defensywna, a nie ofensywna.
Amerykanie i Izraelczycy starają się przekonać społeczność międzynarodową, że nuklearny Iran nie będzie się trzymał tej nuklearnej logiki. Waszyngton i Tel Awiw są zdania, że gdy tylko ajatollahowie zbudują bombę, natychmiast zaatakują swoich wrogów. Doprawdy trudno zrozumieć dlaczego akurat Iran, a nie ZSRR w latach 60. XX wieku czy Chiny za czasów Mao, miałby działać wbrew atomowej logice.
Innym zmartwieniem zachodniej koalicji jest potencjalny wyścig zbrojeń nuklearnych na Bliskim Wschodzie, wywołany przez detonację pierwszej irańskiej bomby. Tu również ciekawa analogia – Izrael zdetonował swoją pierwszą bombę pod koniec lat 70. i do dziś nie wywołało to nuklearnego wyścigu zbrojeń wśród jego sąsiadów. Ale założenie dzisiejszych krytyków Iranu jest jasne – przypadek Iranu jest inny, a jego przywódcy są z założenia nieracjonalni.
Jakie są w takim razie racjonalne rozwiązania? Jeśli zgodzimy się, że sankcje nie działają, a pośrednie rozwiązanie, czyli „gotowość do budowy bomby”, nikogo nie satysfakcjonuje, to pozostaje tylko trzecia opcja. Zgodnie ze sprawdzonymi zasadami nuklearnej geopolityki irańska bomba mogłaby przynieść regionowi więcej stabilności. Natomiast próba siłowego powstrzymania Iranu przed jej budową na pewno przyniesie regionowi wojnę.
Założenie, że racjonalność to cecha tylko jednej strony tego konfliktu, jest po prostu nieracjonalne.