W korespondencji ze Stambułu dziennik przypomina, że poprzedniego dnia prezydent Barack Obama ostrzegł reżim w Damaszku, że jeśli użyje broni chemicznej, uzna to za "przekroczenie czerwonej linii" - słowa odebrane jako zawoalowane ostrzeżenie o możliwości interwencji zbrojnej. Jak dotychczas administracja Obamy podkreślała, że nie popiera akcji zbrojnej po stronie powstańców, ani nawet nie będzie im dostarczać broni.
Administracja oświadczyła jednak, że wydała miliony dolarów na pomoc dla rebeliantów i dostarczyła opozycji syryjskiej około 900 telefonów satelitarnych oraz inny sprzęt telekomunikacyjny. Jak powiedziała sekretarz stanu Hillary Clinton, rząd amerykański dostarcza opozycji pomoc wartości 25 milionów dolarów.
Tymczasem działacze opozycji twierdzą, że sami przemycili ostatnio do Syrii setki odbiorników satelitarnych i innych urządzeń, ponieważ nie otrzymali podobnego sprzętu obiecanego im przez USA. Przedstawiciele administracji amerykańskiej wyjaśniają, że dostawy sprzętu dla powstańców, które mają być przekazywane przez terytorium Turcji, mogą tam napotykać biurokratyczne przeszkody.
Według tych informatorów rząd turecki ma się obawiać, że kanały przerzutu pomocy mogą być wykorzystane do transportu broni.
jl, PAP